Kret i zdrajca z Dalekiego Wschodu

Od piątku w kinach ?Infernal Affairs: piekielna gra" - kawał świetnego policyjno-gangsterskiego kina. Remake tego filmu właśnie kręci Martin Scorsese

W "Piekielnej grze" policja w Hongkongu przy pomocy zakonspirowanego "kreta" (Tony Leung) rozpracowuje gang narkotykowy. Jednak w szeregach stróżów prawa również ukrywa się wtyczka (Andy Lau). Obie strony szachują się wzajemnie, a równowaga zaczyna się chwiać po zabójstwie oficera, który prowadził wywiadowcę i jako jedyny znał jego prawdziwą tożsamość. Zdany wyłącznie na siebie "kret" próbuje wrócić do zwykłego życia. Ale kto uwierzy, że ścigany od kilku lat bandyta jest policjantem?

Na Dalekim Wschodzie "Infernal Affairs" stał się kasowym hitem, nakręcono prequel i sequel, powstaje już czwarta część. W samym tylko Hongkongu film zarobił 3,8 mln dol. Siłę scenariusza podkreśla świetna gra gwiazd hongkońskiego kina, a także niebanalne - jak na wyeksploatowany gatunek policyjnego thrillera - kadry Christophera Doyle'a, australijskiego operatora, który kryje się za artystycznym sukcesem wielu dalekowschodnich filmów. To właśnie Doyle nadał charakterystyczny klimat słynnym obrazom Zhanga Yimou ("Hero") i Wong Kar-waia ("Chunking Express"). Operator będzie gościem rozpoczynającego się pod koniec listopada festiwalu Camerimage w Łodzi.

W wydanej kilka lat temu imponującej monografii "Planet Hongkong" filmoznawca David Bordwell ubolewał, że najlepsze lata hongkońskie kino ma za sobą. Przemysł filmowy, który rozkwitł dzięki filmom kung-fu w latach 70. i dojrzewał na gangsterskich obrazach w drugiej połowie lat 80., przez długi czas przykuwał do foteli miejscową publiczność, która nie dawała zarobić hollywoodzkim przebojom.

Kryzys zaczął się wraz ze zbliżaniem się do 1997 r. - daty przejęcia brytyjskiej kolonii przez Chiny. Wielu najlepszych hongkońskich reżyserów i aktorów - m.in. John Woo i Jet Li - zostało skaptowanych do Hollywood. Ostateczny cios miejscowej kinematografii zadał "Park Jurajski" Stevena Spielberga - pierwszy amerykański film, który wspiął się w Hongkongu na szczyt listy kasowych hitów. Hongkońskie wytwórnie zaczęły przegrywać konkurencję nawet na Tajwanie i w Chinach kontynentalnych.

Sukces odcisnął jednak piętno na Hollywoodzie - przepływa tam od kilku lat fala dalekowschodnich inspiracji podsycana przez takich fanów hongkońskiego kina, jest Quentin Tarantino (jego "Rezerwowe psy" oparte są na "City on Fire" Ringo Lama). Zdaniem Bordwella nawet uznany w swoim gatunku za objawienie "Desperado" jest utrzymany w duchu hongkońskiego kryminału z charakterystyczną dla niego mieszaniną jatki, czarnego humoru i melodramatyzmu. Po trudnych latach "Infernal Affairs" przekonuje, że hongkońskie kino jest nadal bardzo żywotne.

W amerykańskich produkcjach pojawiło się ostatnio wiele zapożyczeń z tamtejszego języka filmowego, m.in. wykorzystywany w "Matriksie" sposób ukazywania strzelanin poprzez spowolnione, taneczne ujęcia z naciskaniem spustu w locie - tak jak w filmach Johna Woo z przełomu lat 80. i 90. Ów dalekowschodni język nie jest jednak w pełni akceptowany przez zachodniego widza. Zakończenie "Piekielnej gry", które azjatyccy widzowie przyjmują ze śmiertelną powagą, wzbudziło na pokazie prasowym salwy śmiechu wśród polskich krytyków. Popularne również w USA parodystyczne komedie Stephena Chowa - "Shaolin Soccer" i "Kung-fu Szał" - w ogóle nie trafiły na nasze ekrany (padły podczas sondowania rynku), chociaż oferują ten sam poziom humoru co "Hot Shots" albo "Kosmiczne jaja".

Dopóki filmowe języki będą od siebie odstawać, dopóty Hongkong i Hollywood będą mogły wzajemnie zjadać swoje pomysły, bo przecież gangsterskie kino Hongkongu samo wyrosło na fascynacji m.in. "Brudnym Harrym". Ten dialog jest strasznie ciekawy i wielka szkoda, że w Polsce możemy śledzić głównie wypowiedzi jednej strony. Dobrze, że dystrybutorzy - z firmą Romana Gutka na czele - próbują ostatnio przekonać polskiego widza, że popularne kino na świecie nie kończy się na Ameryce.

Tymczasem na ukończeniu jest już amerykański remake "Infernal Affairs", który zapowiada się imponująco. Reżyseruje go Martin Scorsese. Tony'ego Leunga i Andy'ego Laua zastąpili Leonardo DiCaprio i Matt Damon, a szefa gangu gra Jack Nicholson. Film pod tytułem "The Departed" trafi na ekrany w przyszłym roku i pewnie zdobędzie w Polsce więcej publiczności niż oryginał. A może nie?

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.