Weneckie Lwy dla kowbojów

Złoty Lew, główna nagroda zakończonego w sobotę w Wenecji 62. festiwalu filmowego, zasłużenie przypadł ?Brokeback Mountain? Anga Lee. To jeden z tych nielicznych filmów, o których zaraz po obejrzeniu wiemy, że pozostaną w historii kina. I w nas. Faworyzowany w mediach George Clooney zdobył nagrodę za najlepszy scenariusz

Jury festiwalu nie uległo szerzącej się tendencji nagradzania filmów nie najwybitniejszych, ale ze względu na ich wymowę, społeczny kontekst lub po to, żeby wypromować młodego, dobrze rokującego reżysera. Przewodniczący jury Dante Ferretti - scenograf Pasoliniego, Felliniego, Scorsesego - wie, co to wybitność.

To nie jest film gejowski

Powie ktoś, że o tym wyborze zdecydowała koniunktura: modny temat gejowski. Otóż nie. Ang Lee, reżyser z Tajwanu mieszkający w USA ma niezwykły dar przekraczania swoimi filmami granic kultur i mentalności - z jednej strony "Rozważna i romantyczna", z drugiej - "Przyczajony tygrys, ukryty smok".

Jego najnowszy film przekracza te bariery wielokrotnie. Rzecz dzieje się na Dzikim Zachodzie w latach 60. Bohaterami są dwaj kowboje spotykający się przypadkiem na hali pod Brokeback Mountain przy wypasie owiec (gra ich dwóch popularnych aktorów młodego pokolenia Heath Ledger i Jake Gyllenhaal).

I oto pierwsze zaskoczenie tego filmu - w surowej westernowej scenerii rodzi się miłość dwóch mężczyzn. Wraz z nią odsłania się inny obraz Ameryki, druga strona jej mitu. Z westernowej męskiej przyjaźni w sposób zadziwiająco naturalny wynika homoseksualna sielanka, której nie da się przenieść do normalnego społecznego życia. Jack i Ennis zawsze będą pragnąć powrotu do Brokeback Mountain, choć po zejściu z gór obaj zakładają rodziny i mają dzieci. Chcą zapomnieć o tym, co było, ale okazuje się to niemożliwe. Podobnie jak życie razem.

Ale oto drugie zaskoczenie. "Brokeback Mountain" nie jest filmem gejowskim. Ang Lee nie reprezentuje żadnego środowiska, nie broni niczyich interesów, nie bierze udziału w walce, nie forsuje "nowego modelu rodziny". Ten film nie niesie żadnego morału podobnie jak tragiczna historia miłości Tristana i Izoldy nie wnosi propozycji zmian w kodeksie małżeńskim. Tematem filmu nie jest wołanie o prawa mniejszości, ale o zrozumienie natury miłości.

"Brokeback Mountain" mówi o tym, co jest i co było zawsze. Co jest powszechnie potępiane, a zarazem głęboko ludzkie. Świadkami tego "czegoś", co nigdy nie zostaje nazwane, jest w filmie żona Ennisa, jego córka i rodzice Jacka, a także inni mężczyźni z ich otoczenia. Bo nawet ci, którzy nie mogą się z "tym" pogodzić, w jakiś sposób "to" rozumieją. Chiński reżyser, idąc wiernie za opowiadaniem Anny Proulx, z subtelnością godną Iwaszkiewicza ukazał właśnie to bezsłowne rozumienie czegoś, co równocześnie niesie bolesne rozdarcie.

Film mający siłę katharsis i dyskretny, niedopowiedziany podtekst religijny, prowadzi do wybaczenia zakazanej miłości, co udziela się także widzowi bez względu na tak zwaną orientację seksualną. Mimo że Ang Lee nie stosuje w opowiadaniu pruderyjnych zasłon, seks jest tutaj na dalekim planie - to film o dwojgu ludzi skazanych na siebie jak średniowieczni kochankowie po wypiciu miłosnego napoju.

Kiedyś to były media

Festiwal wenecki pokazał nieograniczone możliwości współczesnego kina zaangażowanego. Ale zaangażowanie nie polega na podporządkowaniu opowiadania słusznej tezie, tylko na próbie wytwarzania u widza poczucia wspólnej odpowiedzialności za świat.

Drugi triumfator weneckiego festiwalu (pierwszy według rankingów włoskiej krytyki i publiczności; Ang Lee był na wysokim, ale dalszym miejscu) to "Goodnight and good luck" George'a Clooneya, laureat nagrody za scenariusz i za rolę Davida Stratheima.

Obraz zwycięskiego telewizyjnego pojedynku dziennikarza śledczego z politykiem ukazuje siłę dawnych mediów, w których było miejsce dla takich indywidualności jak Edward R. Murrow. Polowanie senatora McCarthy'ego i jego komisji na radzieckich agentów łamało niewinnych na zasadzie "gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą", paradoksalnie przypominając metody moskiewskich procesów. Murrow, nieprzejednany protestancki moralista, w swoim programie zahacza o McCarthy'ego, po czym sam zostaje oszkalowany jako "komunista". Przekonując szefa stacji CBS do poniesienia ryzyka, Murrow przypuszcza generalny atak. Wkrótce potem senat uznaje działalność McCarthy'ego za antyamerykańską. "Goodnight and good luck" (tymi słowami Murrow kończył program) mówi jednak nie o maccartyzmie, ale o sytuacji mediów dawnych i współczesnych.

- W czasach, kiedy dorastałem - zauważa Clooney, syn znanego prezentera newsów - we wszystkich mediach były mniej więcej te same informacje. Odbiorca konfrontował je ze swoimi przekonaniami, tworząc sobie własną opinię. Dziś jesteśmy zewsząd bombardowani informacjami i wszystkie one odwołują się do naszej wiary, wszystkie uznajemy za fakty. W mediach jest coraz mniej miejsca na wspólną prawdę i coraz mniej szans na wyrobienie sobie własnej opinii.

Nowe kino zaangażowane

Wyrafinowany formalnie i wiele mówiący o mediach film Clooneya nie ma w sobie jednak takiej dynamiki jak pokazany ostatniego dnia weneckiego konkursu "Wierny ogrodnik" Fernanda Meirellesa ("Miasto boga"). Film to adaptacja powieści LeCarrego. Ralph Fiennes, stateczny brytyjski dyplomata, poślubia Rachel Weisz, szaloną antyglobalistyczną działaczkę i przekonuje się, że jej niepokój jest uzasadniony. "Wierny ogrodnik" to przykład nowego zaangażowanego kina popularnego - ten sensacyjny melodramat ogląda się tak, jakby w pośpiechu skakało się po kanałach TV. W paradokumentalnych, newsowych błyskach Meirelles odsłania dwie strony globalizacji, dobrą i złą, na przykładzie Afryki - kontynentu zżeranego przez AIDS i malarię, będącego terenem międzynarodowej pomocy, a równocześnie zbrodniczej eksploatacji koncernów medycznych, które kontrolują informacje.

"Maria" Abla Ferrary (nagroda specjalna jury w Wenecji) oznacza ożywcze wtargnięcie na ekrany tematyki chrześcijańskiej - kompletnie żywiołowej, nieortodoksyjnej, niekościelnej.

Ferrara, mieszając świat rzeczywistości i mediów, esej i melodramat, przypomina dawnego Godarda. Film w filmie: na ulicach Jerozolimy wstrząsanej terrorystycznymi zamachami amerykański reżyser kręci antytezę "Pasji" Gibsona - opowieść o Żydzie Jezusie głoszącym braterstwo człowieka i Boga, którego głównymi, rywalizującymi z sobą apostołami są Piotr i Maria Magdalena (Juliette Binoche).

Film Ferrary - osobisty, rozwichrzony, histeryczny - jednak imponuje. Porusza tabu, jakim jest religijność na pokaz, od wielkiego dzwonu.

Zanussi bez nagrody

Religia, media, globalistyczna eksploatacja, miłość homoseksualna, paryski maj '68 roku w filmie Philippa Garrela "Les Amants reguliers" (nagroda za reżyserię) wlokącym się przez trzy godziny czarno-białym portrecie grupy 20-letnich intelektualistów jak z "Marzycieli" Bertolucciego, którzy z anarchizmu i narkotyków tworzyli sobie iluzję wolności, a potem bezboleśnie dali się wchłonąć przez system.

Jak na tym tle prezentowała się "Persona non grata" Zanussiego niezauważona przez jury, o którą upomina się we wczorajszej "Corriere della sera" krytyk starszego pokolenia Tullio Kezich? Sekundowałem temu filmowi, widząc entuzjastyczne reakcje włoskiej prasy. To był rzeczywiście wielki powrót Zanussiego.

Kiedy ucichły sportowe emocje (czy nasz wygra?), widać wyraźniej słabości tego filmu. W tym słabość zasadniczą, o której rozmawiałem z reżyserem w wywiadzie dla "Gazety" - jego bohater jest zamknięty w swojej nieznośnej formie, skupiony na swoim "ja", broniący własnej godności. Jest uczciwym pracownikiem MSZ. Ale to za mało na legendę "Solidarności". Na podstawie czego mielibyśmy w nią uwierzyć? Żałując, że uczciwi na tym świecie obrywają ciosy, pozostaję dość obojętny na klęskę bohatera Zanussiego i jego finałowe wniebowstąpienie. Wszystko pozostaje na swoim miejscu: drobni oszuści zostają oszustami, ambasador zaś pozostaje nieskazitelny. Nie dochodzi do tego, co jest jądrem prawdziwego dramatu - rozpoznania prawdy o sobie, choćby w słowach przeciwnika, na przykład Rosjanina.

Tej gorzkiej prawdy Zanussi swojemu bohaterowi oszczędza. Jego film zatem, który tak się podobał Włochom, nie stanie się, niestety, nowymi "Barwami ochronnymi" czasu teczek.

Copyright © Agora SA