Wiek bomby w kulturze

Wybuchy atomowe, od Hiroszimy poczynając, na bezprecedensową skalę ożywiły we współczesnej kulturze wątek apokalipsy

Z bombą zrzuconą nad Hiroszimę 6 sierpnia 1945 roku jest podobnie, jak z Powstaniem Warszawskim: do dziś trwają spory, czy była potrzebna, czy nie. Jeszcze większe kontrowersje wzbudza bomba Fat Man, która wybuchła trzy dni później nad Nagasaki, oraz bomba wodorowa zdetonowana na atolu Bikini w 1952 roku. Albert Einstein podsumował wówczas, że wiek XX zostanie zapamiętany jako "wiek trzech bomb": telekomunikacyjnej, demograficznej i atomowej.

Ta ostatnia nie tylko wywołała rewolucję w doktrynach politycznych i wojskowych, ale wpłynęła także na kulturę, bo od 1945 r. atomowy armagedon jest wszechobecny w kinie, literaturze, muzyce, grach komputerowych. Przyzwyczailiśmy się do niego do tego stopnia, że stał się dla nas czymś oczywistym. "Nikt nie widzi, że staje się już" - jak pisał Czesław Miłosz w "Piosence o końcu świata".

Temat tabu

Przez kilka lat po wojnie hekatomba w Hiroszimie i Nagasaki stała się rodzajem tabu. Los 140 tys. tysięcy ludzi zabitych na miejscu i kolejnych dziesiątek tysięcy, które umierały w męczarniach, nie dostarczył tematu dla popularnego filmu czy książki. Podobnie było w Japonii, także po zakończeniu amerykańskiej okupacji. Rzeź stała się częścią wstydliwej przeszłości, którą próbowano przemilczeć.

Ten stan zaczął się zmieniać od czasu eksplozji bomby wodorowej na atolu Bikini, która sprowokowała pytanie o sens konstruowania tak potężnych narzędzi zniszczenia. Ruszył wyścig zbrojeń, który trwa do dziś. O ofiarach Hiroszimy zaczęto mówić coraz częściej, a amerykańskie kino zaczęło podsuwać widzom obrazy apokalipsy, o której pisał w dzienniku prezydent Harry Truman, po próbnej eksplozji 25 lipca 1945 r. (test miał kryptonim Trinity - Trójca): "Wynaleźliśmy najstraszliwszą bombę w historii świata. Oto być może zniszczenie przez ogień, które przepowiadano w czasach Doliny Eufratu, po Noem i jego sławetnej Arce".

Czas apokalipsy

Obrazy zniszczenia ze Starego Testamentu kino s.f. poddało w latach 50. i 60. reinterpretacji, oswajając grozę nuklearnej apokalipsy za pomocą fantastycznego przebrania. W 1953 r. stali się nim kosmici z ekranizacji "Wojny światów" Wellsa, a w "Them!" z 1954 r. - gigantyczne mrówki-mutanty zrodzone na poligonie atomowym. Po drugiej stronie Pacyfiku, w japońskiej "Godzilli" (1954) lęk przed bombą uosabiał wielki jaszczur zbudzony z dna oceanu przez termojądrową eksplozję (w japońskiej tradycji piekło umieszczano pod oceanicznym dnem).

O ile filmy te wyrażały przesłanie, że nuklearną zagładę można przetrwać, to równolegle rozwijany nurt fantastyki postapokaliptycznej, głosił, że na ruinach możliwa jest odbudowa. Podejmują się jej astronauci z filmu "World Without End" (1956), którzy przez czasoprzestrzenny tunel trafią do 26. wieku na Ziemię zniszczoną przez atomową apokalipsę i zamieszkaną przez potworne mutanty.

Jerome F. Shapiro, wykładowca uniwersytetu w Hiroszimie i autor książki "Atomic Bomb Cinema", uważa, że 1945 rok stanowi cezurę w masowej wyobraźni, bo to on przyniósł gwałtowny bezprecedensowy rozwój i stałą obecność (post)apokaliptycznych wizji w kulturze masowej. Jak obliczył Shapiro, od tego czasu amerykańskie kina każdego roku wyświetlają średnio 18 filmów, w których przewija się bomba atomowa lub wątek apokalipsy.

Pierwsza fala atomowego kina opadła w połowie lat 60., kiedy bombowy straszak opatrzył się widzom i Stanley Kubrick mógł nakręcić nuklearną komedię "Dr. Strangelove or: How I Learned to Stop Worrying and Love the Bomb" ("Dr Strangelove, czyli jak przestałem się martwić i pokochałem bombę"). W tym czasie, propaganda bloku socjalistycznego wykorzystywała tragedię Hiroszimy do krytyki "imperializmu", a na Zachodzie zaczął się rodzić antynuklearny ruch społeczny, który w 1971 roku doprowadził do powstania organizacji Greenpeace.

W 1963 roku Krzysztof Penderecki skomponował "Ofiarom Hiroszimy - Tren", a zafascynowany rodzącą się muzyką elektroniczną kanadyjski kompozytor Pierre Mercure, napisał "Psalm za schron", tłumacząc, że artysta "musi wyrażać swoją epokę".

W kinie apokalipsa trwała w najlepsze, choć broń atomowa zaczęła ustępować miejsca m.in. broni biologicznej. Bohater filmu "The Last Man on The Earth" (1964) jako jedyny wyszedł bez szwanku z epidemii, która innych ludzi zamieniła w żądne krwi potwory, podobny motyw powtarza "Omega man" (1971). W 1968 roku wątek ten ciągnęła "Noc żywych trupów", w której ożywione kosmicznym promieniowaniem zwłoki atakują żywych ludzi. Skrzyżowanie motywu zombiego z apokalipsą okazało się niezwykle nośne, o czym możemy się właśnie przekonać, oglądając w kinach kolejne dzieło z tego nurtu - "Ziemię żywych trupów".

Na przełomie lat 60. i 70. o Hiroszimie zaczęła sobie przypominać Japonia. W 1971 roku zaczął się ukazywać "Bosonogi Gen" Keijiego Nakazawy, który jako chłopiec wyszedł żywy ze zbombardowanego miasta, tracąc w nim bliskich. Nim doszło do publikacji Nakazawa musiał pokonywać opór japońskich wydawców, którzy obawiali się poruszać ten problem. Niemniej, "Bosonogi Gen" uchodzi dziś za najsłynniejszą i najpełniejszą przetworzoną artystycznie relację naocznego świadka z Hiroszimy. Każdy, kto wątpi w dramatyczne walory mangi, czyli japońskiego komiksu - powinien zajrzeć do tego dzieła, które zresztą doczekało się adaptacji filmowych i teatralnych.

Szalony Maks czyli Mel Gibson

W latach 80. atomowe postapokaliptyczne kino przeżyło drugą młodość za sprawą kolejnego wyścigu zbrojeń (m.in. osławione Gwiezdne Wojny Reagana) i serii "Mad Max", która wyniosła do sławy dzisiejszego naczelnego ewangelistę Hollywoodu Mela Gibsona, reżysera "Pasji". W zrujnowanym przez wojnę atomową świecie Max, wojownik autostrady, walczy o skąpe zasoby paliwa, wody i ludzkiej życzliwości. Atomową apokalipsę w tle - tym razem wywołaną przez bunt maszyn - ma otwarta w 1984 roku seria "Terminatorów". Z tego okresu pochodzi również arcydzieło polskiego kina postapokaliptycznego - "Seksmisja" Juliusza Machulskiego.

W 1997 roku powstała komputerowa gra "Fallout", niedościgniony wzór syntezy literackich i filmowych wątków postnuklearnej fantastyki, a zarazem gierczane arcydzieło. W pierwszej części bohater musi pomóc ludziom ocalonym z zagłady w atomowym schronie, przynosząc część niezbędną do funkcjonowania budowli. W drugiej, rozgrywającej się kilkadziesiąt lat później, jako członek plemienia zdziczałych mieszkańców schronu wyrusza na poszukiwanie "legendarnego", przedwojennego urządzenia, które ma umożliwić oczyszczenie napromieniowanej ziemi. Cudowna rzecz nazywa się Garden of Eden Creation Kit, czyli Zestaw do Tworzenia Ogrodu Edenu.

Jak zauważa jednak Jerome F. Shapiro większość filmów spod znaku bomby niesie pozytywne przesłanie, głosząc, że apokalipsę można oddalić, a jeśli nie, to jej skutki dają się odwrócić.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.