Vader to Bush, kim będzie King Kong?

Do tej pory to politycy wykorzystywali gwiezdną sagę Georga Lucasa, by lepiej sprzedać swoją politykę. Teraz Lucas najwyraźniej chce wykorzystać polityków, by lepiej sprzedać swój film.

W latach 80. niektórzy Republikanie utrzymywali, że "Gwiezdne wojny" (1977) pomogły w "odnowie" Ameryki po wyborze Ronalda Reagana. Amerykanie w tej wersji mieli być "rycerzami wolności" walczącymi z Imperium Zła. W istocie, zaczerpnięty z sagi Lucasa termin "Imperium Zła" na stałe przyległ do Związku Radzieckiego. Tak samo z filmów Lucasa przeciwnicy Reagana pożyczyli określenie "gwiezdne wojny", by w kpiącym tonie opisać prezydenckie plany umieszczenia w kosmosie systemów obrony rakietowej. Termin szybko stracił jednak negatywne znaczenie, nabrał wręcz pozytywnego wydźwięku.

Gwiezdny żart

- Jeśli nie jesteś ze mną, to jesteś moim wrogiem - to jedno zdanie z najnowszego filmu "Gwiezdne wojny. Część III: Zemsta Sithów" wypowiedziane przez Dartha Vadera wywołało gorące debaty. Kto bowiem nie pamięta słynnych słów George'a Busha wypowiedzianych po 11 września do całego świata: - Albo jesteście z nami, albo z terrorystami!

A więc czy Darth Vader to George W. Bush? Czy tylko dobry żart autorów filmu (w amerykańskich kinach po tym stwierdzeniu słychać śmiechy)? Doszukiwaniem się politycznych podtekstów w najnowszym dziele Lucasa pierwsi zajęli się znani z antybushowskich poglądów krytycy brytyjscy, francuscy i kanadyjscy. Od dwóch dni jest to też ulubiony temat nieprzyjaznych Republikanom blogerów internetowych w Ameryce. Z kolei najbardziej zagorzali komentatorzy prawicowi obwołali film "antyamerykańskim", a nawet wzywają do jego bojkotu. W ewolucji filmowej republiki w stronę dyktatury, do której prowadzi diaboliczny Palpatine uciekający się do kłamstw, by wywołać wojnę, widzą oni złośliwą metaforę współczesnych Stanów Zjednoczonych, potężnego imperium narzucającego swoją wolę innym.

Sam George Lucas zapewnia, że scenariusz powstał grubo przed wojną w Iraku, jednak podczas wizyty - gdzieżby indziej - na festiwalu w Cannes - mówił: - Gdy to pisałem, nie sądziłem, że mój film tak bardzo zbliży się do rzeczywistości. Mam nadzieję, że ta historia nie ziści się w moim kraju. Może ten film będzie dla ludzi ostrzeżeniem - tu jednak już Lucas nie wytrzymał i wybuchnął śmiechem. Zdawał sobie chyba sprawę, że brzmi jak karykatura Michaela Moore'a, którego zajadle antybushowski "Fahrenheit 9-11" rok temu w tym samym miejscu został okrzyczany arcydziełem.

Czekając na King Konga

Polewanie filmu politycznym sosem to prawdopodobnie świadoma taktyka marketingowa. Dziennik "Ottawa Sun" zapytał Haydena Christensena grającego Anakina Skywalkera/Dartha Vadera: "Czy ten film to atak na podżegającą do wojny politykę prezydentów Richarda Nixona oraz dwóch George'ow Bushów?". Kanadyjski gwiazdor odpowiedział bez namysłu: - Oczywiście! Właśnie dlatego przeciwnikom amerykańskiej interwencji na Irak "Zemsta Sithów" będzie się tak podobała. Anakin mówi: Jeśli nie jesteś ze mną, to jesteś moim wrogiem. Francuzi to pokochają!

Peter Sealey, były szef marketingu w wytwórni Columbia, dziś wykładowca Berkeley, na łamach "New York Timesa" rozszyfrowuje strategię Lucasa: - Mógł przecież powiedzieć, że doszukiwanie się w tym filmie akcentów politycznych to absurd. Czy to zrobił? Nie. I to bardzo mądry ruch. Jeśli uda mu się wciągnąć "Gwiezdne wojny" w debaty o amerykańskim unilateralizmie, wojnie w Iraku, to film nagle stanie się bardzo aktualny. Nie sądzę, żeby stracił przez to jakichś widzów.

Sealey, już mniej poważnie, proponuje, by taktykę Lucasa zastosowali też twórcy wchodzącego pod koniec roku na ekrany "King Konga" Petera Jacksona. - Polityczna atmosfera w Ameryce jest napięta - mówi Sealey. - Czy "King Kong" symbolizuje wsparcie dla wojny w Iraku? A co powiedzą obrońcy praw zwierząt?

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.