Osobliwa banda

Od dziś w kinach "Edukatorzy" - młody film niemiecki, sensacja zeszłorocznego festiwalu w Cannes. Co zostało z buntu 68 roku? Czy wszyscy żyjemy w matriksie?

Troje młodych Niemców z filmu Hansa Weingartnera uprawia bezkrwawy terror, siejąc panikę wśród rekinów biznesu. Pod nieobecność właścicieli wdzierają się do ich willi. Nie kradną, nie niszczą, nie zabijają. Są terrorystami pokojowymi, anarchistami nowej generacji. Po prostu ustawiają rzeczy w stos i umieszczają na nich kartkę z napisem: "Grube krowy, wasz czas się skończył, macie za dużo pieniędzy!". Podpis: "EDUKATORZY". Nie chcą tych pieniędzy dla siebie. Chcą tylko zasiać niepokój, zasugerować myśl starą jak świat: trzeba życie urządzić inaczej. Nadmiar bogactwa obrócić na wyrównanie biedy.

Skąd się wzięli edukatorzy? Trochę z kina. Przypominają inną rewolucyjną trójkę, o pokolenie wcześniejszą, z filmu Godarda "Osobliwa banda", nakręconego przed 1968 rokiem i cytowanego ostatnio w "Marzycielach" Bertolucciego. Podobnych do nich można zobaczyć na antyglobalistycznych manifach. Kontestatorzy anonimowego systemu, który wciąż przyspiesza tempo życia, zamienia ludzi w niewolników pracy, produkcji, zarabiania, konsumpcji, nie pozwalając korzystać z owoców pracy. Zamiast zmniejszać w świecie nierówności społeczne, pogłębia je - tak przynajmniej twierdzą antyglobaliści.

Ale proszę się nie obawiać - "Edukatorzy" nie są naiwną agitką. Jego bohaterowie to ludzie myślący, stawiający sobie podobne pytania jak widz. Zaletą tego sensacyjnego filmu jest to, że przygodowa akcja, pełna napięć, zawieszeń i nieoczekiwanych zwrotów, staje się pretekstem dla pytań. Jak w dawnej powieści edukacyjnej, bohaterowie filmu Weingartnera przechodzą kolejne próby, które mają sprawdzić czystość ich intencji.

Młody austriacko-niemiecki reżyser daje swoim bohaterom świadomość ironiczną, poczucie dystansu - nie tylko do "systemu", także do siebie samych. Przypadkiem postawieni w roli porywaczy, przeżyją wraz ze swoją ofiarą rewolucyjne rekolekcje. Powtórka z kontestacji a la 68 postawi przed nimi pytanie o cel i sens walki. O ideę. Dręczy ich świadomość, że bunt jest niemożliwy, a manifestacje protestacyjne są tylko spektaklem.

Duszą tej małej rewolucyjnej grupy jest dziewczyna, która do nich dołącza. Ona jedna ma realne porachunki z państwem, z bogaczami i ze sprzyjającym im prawem (gra ją Julia Jentsch, po "Sophie Scholl" czołowa młoda aktorka niemiecka). To właśnie ona mówi zdanie, które najprościej wyraża rozczarowanie antyglobalistycznego pokolenia: nie ma ruchu, wszystko, co można było zrobić, zostało zrobione. Pozostało pytanie jak z "Matriksa": jak żyć w z góry zaprogramowanym świecie? Czy pozostaje tylko uprawiać własny ogródek?

Ich przeciwnik, należący do pokolenia '68, w ich wieku był taki, jak oni. Wyszedł z komuny długowłosych rewolucjonistów spod znaku Che. Później założył rodzinę, zaciągnął pierwszy kredyt, postawił dom, zaczął robić biznes i, jak mówi, nie wiedzieć kiedy zaczął głosować na konserwatystów. Dziś Che Guevara dobrze się sprzedaje na koszulkach. Symboli rewolucyjnych z demobilu używa reklama młodzieżowych ciuchów. Bunt się zinstytucjonalizował, stał się profesją, często intratną, surrealistycznym sposobem na życie "dzikie i wolne".

Więc co: kompromitacja rewolucyjnych ideałów? Powrót z kontestacji do domu jak z wycieczki? Największe zaskoczenie filmu Weingartnera polega na tym, że konfrontacja z dawnym, zmieszczaniałym kontestatorem umacnia w młodych pewność, że idą dobrą drogą. Jaki sens ma życie bez utopii, bez wiary, bez czegoś, czemu warto służyć?

Świadomość wyobcowania, zdziwienie światem, odmowa udziału w grze - prowadzi ku czemuś, choć nie umiemy tego nazwać.

"Edukatorzy", reż. Hans Weingartner, Austria-Niemcy, 2003

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.