Kultura udomowiona

Polacy obcują z kulturą coraz rzadziej wychodząc z domu. W dodatku, jeśli nawet w 2004 roku częściej bywaliśmy w kinie i kupiliśmy więcej książek, to dotyczy to tylko dużych miast. W jakiej kondycji jest nasze uczestnictwo w kulturze?

Zainteresowanie kulturą deklaruje 40 proc. Polaków - wynika z badań Instytutu ARC Opinia i Rynek. W listopadzie ubiegłego roku "trochę" interesowało się kulturą 36,5 proc. badanych, a "bardzo" - 1,5 proc. Maleje liczba osób, które wobec kultury deklarują brak jakiegokolwiek zainteresowania. Taki pogląd w listopadzie 2002 roku wyrażała co trzecia osoba (34,1 proc.), dwa lata później - już tylko co piąta (22,7 proc.).

Pojęcie "kultura" jest jednak bardzo pojemne. Dla większości badanych to przede wszystkim projekcja filmowa, piknik, festyn, wyprawa do dyskoteki albo na koncert muzyki pop. Średnią popularnością cieszy się teatr, wystawa w galerii czy muzeum, a najmniejsze zainteresowanie wzbudzają koncerty jazzu i muzyki poważnej.

Tylko dla wybranych

W raporcie przygotowanym dla Narodowego Centrum Kultury statystyk Wiesław Łagodziński porównał uczestnictwo w kulturze w 1990 i 2002 roku. Okazuje się, że transformacja ustrojowa wielu z nas od kultury oddaliła, co dobrze widać na przykładzie kina. W 1990 roku było w naszym kraju 1,3 tys. kin, a łączna widownia filmowa sięgnęła 38 mln osób. W 2002 roku do istniejących 633 kin wybrało się łącznie 27 mln widzów, z czego aż połowa przypadała na zaledwie 22 polskie multipleksy usytuowane w dużych miastach. Zamykanie kin najsilniej odczuli bowiem mieszkańcy małych miejscowości. Według komunikatu "Obrazki z życia Polaków w minionym roku" (CBOS) w 2004 roku 67 proc. badanych deklarowało, że w ogóle nie chodzi do kina. W 1990 roku aż 81 proc. Polaków uznawało, że telewizja może zastąpić kino. Jak jest dziś? Nie wiadomo, bo takiego badania dotąd nie powtórzono.

W innych dziedzinach kultury jest jeszcze gorzej. Według kwietniowych badań SMG/KRC aż 90 proc. Polaków deklaruje, że nie chodzi do teatru, do opery czy na balet, a 85 proc. - na koncerty muzyczne. W gospodarstwach domowych, w których pieniędzy brakuje, odsetki te są jeszcze wyższe - 94 i 90 proc. Za to wśród ludzi uznających się za zamożnych chodzenie do teatru, opery czy na koncert deklaruje co czwarty badany.

Zdaniem Łagodzińskiego pod względem uczestnictwa w kulturze polskie społeczeństwo oraz bardziej się polaryzuje. Z jednej strony mamy mieszkającą w wielkich miastach elitę, która ma "blisko do kultury", z drugiej - większość, która daleko ma nawet do powiatowej biblioteki i za jedyną formę obcowania z kulturą uważa telewizję. W 2002 roku w województwie mazowieckim (a więc przede wszystkim w Warszawie) odbyło się 6,5 tys. koncertów. To dziesięć razy więcej niż w sąsiednim lubelskim, podobnie jak w lubuskim, opolskim, podkarpackim czy świętokrzyskim. Dwie trzecie polskich teatrów jest ulokowane na terenie zaledwie sześciu województw.

W domu taniej

- Przyczyną stanu rzeczy jest likwidacja scentralizowanej polityki państwa w dziedzinie kultury - uważa Łagodziński. Wolny rynek przyniósł wzrost liczby placówek muzealnych, teatrów i muzeów, a wraz z nimi wzrost liczby wystaw i spektakli. Ubyło widzów i słuchaczy.

Na urynkowienie systemu instytucji kultury naniosła się "elektroniczna" rewolucja. Dziś większość polskich gospodarstw domowych dysponuje sprzętem pozwalającym cieszyć się filmem czy muzyką w domu. Obcowanie z kulturą staje się coraz bardziej "domowym" przeżyciem. Zbliżająca się rewolucja technologiczna, która sprawi, że w najbliższych latach potanieją ogromne, plazmowe telewizory (fabryki na świecie przestawiają się na tę technologię), do wyjścia z domu raczej nie zachęci. Najtańszy zestaw tzw. kina domowego już teraz można kupić za 200 zł.

Z drugiej strony dziś udział w kulturze polega przede wszystkim na jej "konsumpcji" w domu, bo na inne sposoby wielu z nas po prostu nie stać. Według SMG/KRC w ciągu ostatnich 12 miesięcy płytę kompaktową kupiło 30 proc. Polaków, a książkę - 28 proc. Chociaż ten nośnik to już przeżytek, kasety magnetofonowe kupuje nadal 16 proc. badanych.

Problem jest szczególnie ważny, jeśli chodzi o książki, tu również widać polaryzację. Według SMG/KRC stały jest odsetek osób kupujących dziesięć i więcej książek rocznie, zmalała jednak grupa "średniaków" (od czterech do dziewięciu książek rocznie) - z 38 proc. w 2000 roku do 21 proc. w 2004 roku. Przybyło osób deklarujących zakup jednej książki rocznie - z 9 do 19 proc.

W tej sytuacji ludzie zwracają się do bibliotek publicznych, jednak ich sieć w miastach od lat przeżywa stagnację, a na wsi - zapaść. W 2002 roku było 1370 punktów bibliotecznych, to zaledwie dziesiąta część stanu z 1990 roku. Chociaż w miastach odnotowano wzrost liczby czytelników, to na wsi spadła ona o jedną trzecią. Sporadycznie odnawiany księgozbiór jest dziś bardziej przestarzały i mniejszy niż w 1990 roku. W porównaniu z 1990 rokiem w 2002 roku w wiejskich bibliotekach było o 7,3 proc. mniej książek.

Tymczasem z badań Biblioteki Narodowej wynika, że w 2004 roku z 20 do 22 proc. wzrosła liczba aktywnych czytelników "konsumujących" więcej niż siedem książek rocznie. W polskim społeczeństwie jest głód czytania, żeby się o tym przekonać, wystarczy pójść do empiku, gdzie dziesiątki młodych ludzi czytają nowości, nie kupując ich. Na wsi nie ma jednak empików.

Snobizm i technologia

Na szczęście wiele wskazuje na to, że jednak nie tylko siedzimy w domu i oglądamy telenowele na zmianę z teleturniejami. W 2004 roku poprawę odczuł rynek książki (o 5 proc.), wzrost zainteresowania zauważyli organizatorzy koncertów muzycznych, a aż o 40 proc. większą niż w 2003 roku, sięgającą 33,4 mln widzów frekwencję odnotowały kina (uważa się, że to efekt "Pasji" Mela Gibsona obejrzanej przez osoby, które na ogół w kinie nie bywają). Teatry - "ostatni bastion kultury instytucjonalnej", jak je nazywa Łagodziński - też odnotowały w zeszłym roku ożywienie, pojawiają się także pierwsze teatry prywatne, obywające się bez dotacji.

To ożywienie może być wynikiem rozwoju gospodarki, ale i snobizmu. Ludzie, którzy mają w domu książki, chodzą do kina, teatru, bywają na koncertach - cieszą się wyższym towarzyskim statusem. Kiedyś, żeby go osiągnąć, wystarczyło kupić samochód, kosztowny sprzęt, modne ubranie. Te czasy mamy jednak już chyba za sobą. W latach 1998-2000 statystyki GUS odnotowały zwiększone wydatki na sprzęt RTV. Potem rynek się nasycił i spadły o połowę.

Kolejnym budzącym nadzieję zjawiskiem jest informatyzacja. Od początku XXI wieku w Polsce szybko rośnie liczba gospodarstw domowych wyposażonych w komputer i dostęp do internetu. Internauci wprawdzie siedzą w domu, ale trudno ich porównywać z telewidzami. Folgują swoim pasjom, wyżywają się na forach, piszą blogi, zakładają strony. Uczestnictwo w sieciowej komunikacji - w przeciwieństwie do oglądania telewizji - ma siłą rzeczy znacznie bardziej aktywny charakter.

dla Gazety

prof. Roch Sulima, antropolog kultury

Żeby snobować się na człowieka kulturalnego, trzeba mieć przed kim. Mam wrażenie, że w ostatnich latach na znaczeniu zyskują kręgi towarzyskie, grupy ludzi, którzy świadczą sobie uznanie, dzielą się wtajemniczeniem w takie albo inne treści kulturalne. To takie kręgi - w moim przekonaniu - stanowią gros widowni prywatnych teatrów, które ostatnio powstają w Polsce.

Taki pozytywny snobizm nie mógł się rozwinąć za PRL-u, kiedy uczestnictwo w kulturze opierało się na wspólnocie "przymusu", budowanej dzięki centralizacji oferty kulturalnej, braku wyboru. U zarania III RP przyćmiła go pogoń za dobrami materialnymi, których przez lata tak brakowało. Dziś odradza się różnorodność, jaka cechowała życie kulturalne II Rzeczpospolitej.

To dobry czas dla ludzi, których nazywam "liderami opinii kulturalnej". To oni mogą pokazać innym, że życie wspólnotowe to nie tylko zakupy w supermarkecie; że warto licytować się dostępem do dóbr niematerialnych; że kultura integruje, bo jej różnorodność nie powoduje społecznej kolizji, jak choćby w przypadku polityki.

W ten sposób uczestnictwo w kulturze rozdwaja się - obok obiegu globalnego rodzi się obieg środowiskowy, lokalny. To widać choćby wśród studentów, którzy kontestują "idoli" lansowanych przez ogólnopolskie telewizje. Takie kręgi rodzą się także dzięki internetowi.

Statystyki nie obejmują małych inicjatyw, które powstają na prowincji, pozwalając na współtworzenie treści kulturalnych tym, których skazano tylko na odbiór. Demokratyzacja dotyczy także kultury.

not. kog

Copyright © Agora SA