Dobre wychowanie

Od piątku w kinach ?W doborowym towarzystwie?. Amerykańska komedia o korporacyjnym kapitalizmie zabawnie nakłada się na nasze doświadczenia i daje lekcję savoir-vivre'u

Bohater komedii Paula Weitza Dan (Dennis Quaid, podobny trochę z uśmiechu do Jacka Nicholsona) jest menedżerem dobrze prosperującego pisma "Sports America". Pewnego ranka jak grom z jasnego nieba spadają na niego dwie wiadomości - dobra i zła, z tym że ta dobra jest również piorunująca: 50-letni tata dorosłej córki (Scarlett Johansson) dowiaduje się od swojej żony, że powtórnie zostanie ojcem. A wieść niedobra - jego pismo zostało pożarte przez wielką korporację.

Na miejsce Dana przychodzi Carter Durye, 25-letni wilczek o wyglądzie gońca i talentach showmana. Topher Grace w tej roli tworzy celną i psychologicznie zniuansowaną parodię wyluzowanego bossa, idealnego pioniera nowego systemu. Wymyślił go szef korporacji, otoczony kultem Teddy K. (Malcolm McDowell). Wstępna mowa Młodego do pracowników firmy to popis korporacyjnej ideologii zaprawionej fałszywym uśmiechem i sztucznym luzem.

W praktyce okaże się, że w nieograniczonym dążeniu do rozwoju firmy-molocha gubi się gdzieś elementarny sens istnienia takiego pisma jak "Sports America". Odwołaniom do entuzjazmu i solidarności (jesteśmy jedną rodziną!) towarzyszą zwykłe w tej sytuacji zwolnienia.

"W doborowym towarzystwie" może być prawdziwą lekcją savoir-vivre'u. W jaki sposób informować o zwolnieniu? Jak żegnać kolegę, który odchodzi ze łzami w oczach, trzymając w ręku swoje akta i doniczkę z ulubionym kwiatkiem? Mamy tu poglądowe porównanie dwóch języków. Nowy przypomina terminologię frontową: wykosić ich, wykończyć, przejechać się po nich, wystrzelać. Dan jest menedżerem starego typu: pracownik jest dla niego partnerem, nie anonimową masą.

Rozpoznanie systemu

Sytuacja wyjściowa z filmu Weitza mogłaby rozwinąć się w kierunku ostrej satyry antykorporacyjnej. Amerykański dokument Jennifer Abbot i Marka Achbara "Korporacja", pokazywany na zeszłorocznym warszawskim przeglądzie Doc Review, czy wcześniejszy - najlepszy - film Michaela Moore'a "Roger i ja" (o tym, jak General Motors zniszczył miasto Flint w stanie Michigan, przenosząc zakłady samochodowe w pobliże Meksyku ze względu na tanią siłę roboczą) oglądało się z podobnym dreszczem aprobaty jak kiedyś kino moralnego niepokoju. Towarzyszyło temu poczucie rozpoznania systemu, podobne do tego, jakie dawały polskie dokumenty lat 70. oraz historie swojskich wodzirejów, amatorów czy aktorów prowincjonalnych.

Na przełomie XX i XXI wieku trafiła pod strzechy - rozpowszechniona przez ruch alterglobalistyczny - wiedza o "dominującej instytucji naszych czasów" będącej "tym, czym bywały kościoły, monarchie czy partia komunistyczna" (cytaty z filmu "Korporacja"). Gdyby "W doborowym towarzystwie" był walczącą satyrą tego rodzaju, młody arywista powinien nie tylko wyrzucić na bruk sympatycznego menedżera "Sports America", ale jeszcze zabrać mu córkę.

Korporacja z ludzką twarzą

Ale w zgrabnie skrojonym filmie Weitza nawet niespodzianki są pozytywne. Przypomina przez to dawne komedie z czasów kryzysu i wojny, kręcone ku pokrzepieniu serc, choć tym razem nie chodzi o kryzys, tylko o "nadprodukcję" i "terror konsumpcji". I jak w starym amerykańskim kinie - zwycięża porządny człowiek. W starciu dwóch wizji przedsiębiorstwa - starej i nowej - górę bierze to, co stare, sprawdzone. Uczciwość, lojalność, fair play.

Konflikt pokoleń w ogóle nie jest tu istotny. Carter to nie żaden demon, raczej młodsza wersja Dana Foremana, tyle że z pokiereszowanym życiem osobistym. Pionierami systemu stają się często ludzie wykorzenieni, bo tylko tacy mogą bez reszty oddać się sprawie firmy. Z czasem Carter przekona się, że nieograniczona władza, jaką dostał w prezencie, jest fikcją. Ma pełną wolność w wyrzucaniu ludzi, ale kiedy sam sprzeciwi się zwierzchnikowi w imię własnych zasad moralnych, zostanie potraktowany jak pionek przez kogoś, kto sam jest pionkiem wobec władz koncernu. W świecie nieustannej rotacji nic nie jest trwałe, zwłaszcza zwierzchnicy.

Młody biznesmen jest - oczywiście - dzieckiem hipisów. Wcześnie puszczony samopas przez rodziców zajętych gonitwą za własnym szczęściem tęskni do rodziny. Jego zainteresowanie córką Dana wiąże się z potrzebą posiadania prawdziwego ojca - takiego, który potrafi być partnerem, ale od którego można też dostać lanie.

Rodzinny obiad

Urok tej komedii polega na zabawnym pomieszaniu skali, zderzeniu idei globalnego systemu, gdzie w imię świetlanej przyszłości pracuje się nawet w niedzielę - z ideą niedzielnego obiadu. Świat ogarnięty obłędem nadprodukcji nabiera przez chwilę ludzkiego wymiaru. Trawestując hasło dawnych komunistycznych rewizjonistów, można mówić o "korporacjonizmie z ludzką twarzą": coś, co wydawało się groźnym systemem, okazuje się tylko człowiekiem w pewnej roli. Jest jeszcze jedna zabawna analogia między filmem Weitza a filmami o błędach i wypaczeniach naszego dawnego systemu. Wielki Teddy K., niczym dobry sekretarz partii otoczony przez sforę aparatczyków, potrafi uszanować racje menedżera starej daty.

Częste w kinie amerykańskim ostatnich lat ostrzeżenie przed rozwojem, który wynaturza stosunki międzyludzkie, zostaje wpisane w łagodną bajkę. Ale nie zamierzam gardzić tą bajką, skoro mi idzie na zdrowie. Klasyczny, poczciwy happy end jest dziś w kinie zjawiskiem tak rzadkim, że aż oryginalnym. Kiedy zapaliły się światła, usłyszałem z tylnych rzędów czyjeś szczere westchnienie: szkoda, że tak krótko, jeszcze by się popatrzyło na Scarlett Johansson i Tophera Grace.

PS. Jeszcze o tłumaczeniu. Oryginalny tytuł filmu brzmi dwuznacznie - "In good company" - oznacza zarazem "W dobrym towarzystwie" i "W dobrej firmie". Napisy polskie niepotrzebnie wulgaryzują dialogi. Do pięknej Scarlett Johansson zupełnie nie pasuje zdanie "sikałam po nogach z ciekawości", zwłaszcza, że ona po prostu "była ciekawa".

"W doborowym towarzystwie" reż. Paul Weitz, USA, 2004 r.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.