"Senor Smoke" Electric Six: Zabawki ze śmietnika

Electric Six to nie do końca poważny zespół. Wystarczy popatrzeć na jego teledyski. W takim "Gay Bar" wokalista grupy Dick Valentine (swoją drogą, co za pseudonim!) paraduje ucharakteryzowany na Abrahama Lincolna, tyle że odzianego jedynie w obcisłe lateksowe spodenki. W "Radio Ga Ga", nowej wersji niezapomnianego przeboju Queen, upozowany na ducha Freddiego Mercury'ego imituje wszystkie jego sceniczne zachowania. Na dodatek w tekstach zespołu można znaleźć opowieści o hamburgerach, satelitach śledzących nas z kosmosu i Ronaldzie Reaganie śniącym o atomowym konflikcie. Jednym słowem - jajo. Żart.

Electric Six puszcza do nas oko, ale produkuje przy tym masę świetnych piosenek. To, co znajduje na popkulturowym śmietniku, jest dla niego powodem do radości - niczym ulubiona zabawka z dzieciństwa odkryta nagle przez 30-latka wśród zapomnianych rupieci. Bez żenady łączy to, co ćwierć wieku temu wydawało się nie do połączenia ze względów ideologicznych, stylistycznych czy pokoleniowych. Elementy stadionowego hard rocka z lat 70., wczesnego disco, nowej fali, amerykańskiego punka. Dźwięki, które we wczesnych latach 80. sprawdzały się na prywatkach czy szkolnych dyskotekach. Nie boi się sięgać po charakterystyczny dla tekstów z tamtych czasów, a dziś tak niepoprawny politycznie seksizm. Nie pozuje przy tym na rockową postmodernę. Nie udaje, że z tych ścinków tworzy nową jakość. - Skoro kiedyś się to podobało, to dlaczego nie możemy pobawić się przy tym także teraz? - zdaje się pytać.

No właśnie, dlaczego nie?

Electric Six "Senor Smoke", Warner

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.