Zawód: dramaturg

Był ostatnim z wielkich klasyków amerykańskiego teatru XX wieku, obok Eugene O'Neilla,Thorntona Wildera i Tennessee Williamsa. Jednocześnie jego sztuki sprzed 50 lat są wyjątkowo aktualne w dzisiejszej Polsce. Sylwetka Arthura Millera

Klasycy są nieśmiertelni, dlatego wiadomość o śmierci Arthura Millera zaskoczyła w piątek wszystkich. To tak, jakby dowiedzieć się, że właśnie umarł Antoni Czechow. Nie wiadomo, co jest większym wstrząsem: to, że odszedł czy że jeszcze w ubiegłym tygodniu żył. Oglądał te same co my wiadomości w telewizji, pił kawę i patrzył na ten sam kalendarz.

W powszechnej świadomości Miller był związany z połową XX wieku, kiedy miały miejsce premiery jego najważniejszych sztuk, jak: "Wszyscy moi synowie", "Śmierć komiwojażera", "Widok z mostu" i "Czarownice z Salem". I chociaż przez następnych 50 lat nie porzucił pisania i tworzył dramaty do końca (ostatni - "Finishing the Picture" miał prapremierę w październiku), to jednak dla wielu jego twórczość zamknęła się w dekadach lat 40. i 50.

Był to czas kluczowy nie tylko dla rozwoju kariery dramatopisarza, ale i dla samej Ameryki. Najpierw wielki kryzys lat 30., później wojna, jeszcze później początki zimnej wojny i działalność komisji McCarthy'ego tropiącej wpływy komunistyczne w USA - te wydarzenia ukształtowały oblicze amerykańskiego społeczeństwa, które obudziło się ze snu o sukcesie i zderzyło z powojenną, brutalną rzeczywistością. Miller stał się wnikliwym obserwatorem tych przemian i dzisiaj jego sztuki są dokumentem życia amerykańskich robotników i klasy średniej z tamtych lat w tym samym stopniu, jak sztuki Czechowa są wiernym zapisem mentalności rosyjskiej inteligencji i ziemiaństwa schyłku XIX wieku.

Rodzina na krawędzi

Co jednak sprawiło, że dramaty Arthura Millera stały się tak popularne na świecie i odniosły sukces w krajach tak odległych kulturowo i cywilizacyjnie jak Polska czy Chiny? Odpowiedzi trzeba szukać w genialnej metodzie dramatopisarskiej, która polegała na przełożeniu wydarzeń historycznych na losy zwykłych ludzi. Bohaterem zbiorowym wszystkich najważniejszych dramatów Millera jest rodzina, która odczuwa skutki wielkich procesów społecznych.

We "Wszystkich moich synach" to rodzina fabrykanta Kelly'ego, który podczas wojny wysyłał uszkodzone części do samolotów, aby zmaksymalizować zysk. Nie wiedział, że w ten sposób doprowadzi nie tylko do śmierci anonimowych pilotów, ale także swego syna, który po odkryciu prawdy popełni samobójstwo.

W "Śmierci komiwojażera" tematem jest kryzys w rodzinie Lomanów, po tym jak ojciec, z zawodu handlowiec, traci pracę. Jego dwaj synowie żyjący złudzeniami o karierze nie potrafią wziąć na siebie obowiązku utrzymania rodziny, stary komiwojażer popełnia więc samobójstwo, aby zostawić rodzinie pieniądze z polisy na życie.

"Czarownice z Salem" to z kolei oparta na autentycznych wypadkach historia procesów o czary, do których doszło w miasteczku w stanie Massachusetts w końcu XVII wieku. Równolegle ze śledztwem Miller przedstawia jego miażdżący wpływ na rodzinę Johna Proctora, farmera, którego małżeństwo rozpada się pod wpływem fałszywych oskarżeń.

Rodzina jest również bohaterem i sceną dramatu "Widok z mostu" opowiadającego o włoskich emigrantach z Nowego Jorku, którzy zmagają się z moralnymi dylematami, czy w imię osobistych motywów zadenuncjować swoich pobratymców z Sycylii przybyłych nielegalnie do Ameryki.

Wszystkie cztery sztuki da się jednocześnie odczytać jako metafory zjawisk społecznych: poczucia winy związanego z wojną, kryzysu wiary w kapitalizm, destrukcyjnej siły ideologii czy wyobcowania emigrantów. I to daje im siłę uniwersalną.

Sztuka o polskim życiu

Chociaż więc losy Lomana czy Proctora są tak mocno związane z historią Stanów Zjednoczonych, nie trzeba znać amerykańskiego kontekstu, aby je zrozumieć i przeżyć. Dramaturg w swojej autobiografii "Zakręty czasu" wspomina niezwykłe przedstawienie "Wszystkich moich synów" w Jerozolimie w 1977 roku. Atmosfera w teatrze była napięta, publiczność oglądała spektakl z trwogą w oczach. Po spektaklu Miller zapytał o reakcje Icchaka Rabina, ówczesnego premiera Izraela. - Nasi chłopcy dzień i noc giną w powietrzu i na lądzie, a tutaj, na tyłach, ludzie zarabiają na tym mnóstwo pieniędzy. Można powiedzieć, że to sztuka izraelska - wyjaśnił Rabin.

Podobnie działo się ze "Śmiercią komiwojażera", która odniosła sukces nawet w Chinach, gdzie kapitalizm był pojęciem abstrakcyjnym. Kiedy w 1983 roku Miller reżyserował sztukę w Pekinie, publiczność odbierała ją jako manifest zakazanego w komunizmie indywidualizmu. "Kiedy Loman wykrzykiwał: "Nie jestem z tych, co to tuzin za grosz! Jestem Willy Loman! A ty jesteś Biff Loman!" - to po 34 latach zrównywania ludzi brzmiało to niemal jak rewolucyjna deklaracja" - wspominał dramaturg.

W Polsce dramaturgia Millera była popularna w latach 60. i 70. , ale prawdziwy renesans przeżywa od powrotu kapitalizmu. Głośną inscenizację "Śmierci komiwojażera" wystawił w ubiegłym sezonie w Teatrze Narodowym Kazimierz Kutz z Januszem Gajosem w roli Willy'ego. Okazało się, że licząca pół wieku sztuka mówi o dzisiejszej Polsce, w której chlebem powszednim stało się życie na kredyt i bezwzględna walka o zysk.

Wcześniej w łódzkim Teatrze im. Jaracza młody reżyser Remigiusz Brzyk wystawił "Czarownice z Salem" i chociaż nie przekładał sztuki na polski kontekst, spektakl odczytano jako opowieść o histerii lustracyjnej, która dzieli społeczeństwo i rozsadza od wewnątrz rodziny. Tym samym Arthur Miller stał się współczesnym polskim dramaturgiem, podobnie jak przedtem chińskim i izraelskim.

Robotnik teatru

Wnikliwa znajomość procesów społecznych, a zarazem psychologii jednostek nie wzięła się z powietrza. Miller na własnej skórze poznał los swoich bohaterów.

Urodzony w Nowym Jorku w 1915 roku w rodzinie żydowskich emigrantów z Polski dorastał w epoce wielkiego kryzysu. Aby zarobić na studia, pracował w hurtowni części samochodowych na Manhattanie za 15 dolarów tygodniowo, później w czasie wojny zatrudnił się w stoczni marynarki wojennej w Brooklynie. Nawet kiedy po swym pierwszym wielkim sukcesie "Wszystkich moich synach" miał już wystarczająco dużo pieniędzy, aby zająć się wyłącznie pisaniem, poszedł do pośredniaka i dostał pracę w fabryce na Long Island, gdzie za marną pensję dyżurował przy automacie do piwa.

Miller wierzył bowiem, że dramaturgia czerpie soki z codziennego doświadczenia. Bez znajomości wśród dokerów nie powstałby "Widok z mostu", bez pracy w przemyśle zbrojeniowym nie byłoby "Wszystkich moich synów". Także Willy Loman miał swój pierwowzór w postaci wuja dramatopisarza - Manny'ego Newmana, komiwojażera i przyjaciela rodziny, którym Miller fascynował się w dzieciństwie.

Z życiem dramaturga wiąże się nawet sztuka "Czarownice z Salem", choć została oparta na materiale historycznym. Kiedy powstawała w początkach lat 50., Miller stał się obiektem zainteresowania Komisji do spraw Działalności Anty-Amerykańskiej znanej szerzej pod nazwą Komisji McCarthy'ego. Dramaturg, który nie ukrywał swoich sympatii dla lewicy i brał udział w akcjach na rzecz porozumienia z ZSRR, dostrzegł w antykomunistycznej histerii powtórkę procesów o czary. Kiedy w miasteczku Salem wertował zeznania zastraszonych ludzi z XVII wieku oskarżających siebie nawzajem, jego przyjaciel i współpracownik Elia Kazan, reżyser prapremiery "Śmierci komiwojażera", zeznawał właśnie przed komisją McCarthy'ego, donosząc na Millera.

Sztuka zapętliła się z rzeczywistością do tego stopnia, że kiedy w 1953 roku w więzieniu Sing Sing odbywała się egzekucja małżeństwa Rosenbergów oskarżonych o szpiegostwo na rzecz ZSRR, publiczność w teatrze wstawała podczas sceny egzekucji Johna Proctora.

Później, kiedy po małżeństwie z Marilyn Monroe Miller stał się częścią amerykańskiego establishmentu, rozluźniły się jego więzi z "cywilami", czyli ludźmi, którzy chodzą do teatru, a zarazem produkują spodnie i plombują zęby. Być może dlatego żadna z jego następnych sztuk nie odniosła takiego sukcesu jak pierwsze dramaty.

Sztuki wstydliwe

"Dramatopisarstwo zawsze było dla mnie odsłanianiem się; pozwalało mi mówić o rzeczach, o których nie wypada mówić" - pisał w autobiografii i dodawał, że nigdy nie napisał sztuki, która nie przyprawiałaby go o rumieniec wstydu. Po śmierci Millera wybitni ludzie teatru i pisarze podkreślali, że w jego przypadku twórczość i życie było jednym. "Człowiekiem o prawdziwej postawie moralnej" nazwał go Salman Rushdie.

Jeżeli czegoś można nauczyć się od autora "Śmierci komiwojażera", to odwagi głoszenia swoich poglądów i wrażliwości na cudzy ból. I poczucia, że zawód dramaturga to zawód społecznej odpowiedzialności. Inaczej nie ma go sensu uprawiać.

Fragmenty autobiografii Arthura Millera "Zakręty czasu" (PIW 1994) w tłumaczeniu Jolanty Mach

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.