Berlin: Piłka nożna, seks, polityka

W czwartek ruszył 55. Międzynarodowy Festiwal Filmowy w Berlinie. Rozpocznie go uroczysty pokaz filmu "Man to Man" ("Człowiek człowiekowi"). Dieter Kosslik, dyrektor Berlinale mówi: - Głównymi tematami festiwalu są piłka nożna, seks i polityka

Kostiumowy dramat "Man to Man" Regisa Wargniera opowiada o XIX-wiecznej ekspedycji poszukującej w Afryce brakującego ogniwa między człowiekiem a małpą. Ekspedycja kończy się "sukcesem", jakim jest schwytanie pary Pigmejów przetransportowanych następnie w klatkach do Szkocji. To jednak dopiero początek dramatu, uczestnicy ekspedycji spierają się bowiem ze sobą w kwestii człowieczeństwa "eksponatów", a co za tym idzie - etycznego charakteru tego, w czym wzięli udział.

Podobne pytania stawiać ma "Sometimes in April" ("Czasem w kwietniu") Raoula Pecka, filmowe odtworzenie masakry Tutsi dokonanej przez Hutu w Ruandzie w 1994 roku. Film ten wiernie odtwarza wydarzenia, oskarżając przy tym świat o brak reakcji na ludobójstwo, w myśl wygodnego wytłumaczenia, że to tylko kolejna afrykańska awantura.

"Sometimes in April" kręcono w Ruandzie, w autentycznych miejscach masakry, w odróżnieniu od nakręconego w RPA "Hotel Rwanda" - fabularyzowanej historii opartej na faktach o dyrektorze luksusowego hotelu, który próbuje uratować przed masakrą przynajmniej część ludzi. Wyróżniony oscarowymi nominacjami "Hotel Rwanda" pokazany będzie w Berlinie poza konkursem.

Wśród zakwalifikowanych do głównego konkursu filmów znajduje się 15 światowych premier - m.in. "Słońce" Aleksandra Sokurowa, "Tickets" Ermanno Olmiego czy też film o bohaterce ruchu antyfaszystowskiego w hitlerowskich Niemczech "Ostatnie dni Sophie Scholl" Marco Rothemunda.

W głównych konkuresie nie ma filmu polskiego. W cyklu "Panorama" ma być pokazany polski film "Ono" Małgorzaty Szumowskiej.

Życzliwe spojrzenie na świat poza USA i Europą Zachodnią zawsze było specjalnością tego festiwalu. Nic dziwnego - festiwal zorganizowano po raz pierwszy w roku 1951 w mieście pełnym ruin, zaledwie w dwa lata po zakończeniu lądowej blokady wprowadzonej przez radzieckiego okupanta. Na canneńskich bulwarach albo w weneckim kasynie łatwo uwierzyć w cudowność cywilizacji Zachodu, ale Berlin zawsze był miastem podającym ją w wątpliwość - zrujnowanym, podzielonym, przeciętym "strefami śmierci".

Berlin jako miasto dziś stara się patrzeć raczej w przyszłość niż w przeszłość i widać to również po jego flagowym festiwalu. Pracami jury w tym roku kierować będzie Roland Emmerich, reżyser krytykowany przez miłośników science fiction za trywializację ich ukochanego gatunku i sprowadzanie go do nonsensownych widowisk w rodzaju "Dnia niepodległości" czy "Pojutrze" - ale stanowiący przykład udanej współpracy amerykańsko-niemieckiej w kinie komercyjnym.

W jury zasiadła też Franka Potente, piękna aktorka filmów takich jak "Biegnij, Lola, biegnij" czy "Tożsamość Bourne'a", kolejny kinowy symbol nowych Niemiec. Reszta jurorów pochodzi z innych stron świata, jak Włoch Nino Cerruti, który projektował kostiumy dla filmów tak różnych jak "La Dolce Vita" Felliniego czy "Oczy szeroko zamknięte" Kubricka, piękna Litwinka Ingeborga Dapkunaite, gwiazda "Spalonych słońcem" Michałkowa oraz "Mission Impossible" Briana De Palmy czy ukraiński filmowiec Andriej Kurkow (w Polsce znany przede wszystkim z powieści "Kryptonim Pingwin").

Krytycy z zaciekawieniem czekają zwłaszcza na pokazany w ramach konkursu film "Les Temps qui changent" ("Czas, który zmienia") Andre Techine, znanego u nas m.in. z filmu "Dzikie trzciny". Ma to być historia miłosna o inżynierze w wieku emerytalnym, który chce odnowić romans sprzed 30 lat - główne role grają Gérard Depardieu i Catherine Deneuve, a scenerią romansu po latach jest Maroko. Jak to często bywa z festiwalami, duże emocje towarzyszą pokazom pozakonkursowym, przede wszystkim "Kinseyowi", w którym Liam Neeson wciela się w słynnego pioniera seksuologii. Dawkę porządnej rozrywki zapowiada też komedia romantyczna "Hitch" z Willem Smithem i Evą Mendes.

W przypadku festiwalu berlińskiego mowa o rozrywce jest jak najbardziej na miejscu. Są festiwale filmowe, na których prawie wszystko rozgrywa się w zamkniętym świecie filmowców i krytyków, ale Berlin wyróżnia się właśnie tym, że jest najdalej tego modelu.

Festiwal odbywa się poza sezonem urlopowym w wielkim mieście pełnym ludzi spragnionych kinowej rozrywki. Co roku podczas festiwalu sprzedaje się setki tysięcy biletów na pokazy otwarte dla publiczności. Choć więc z innymi festiwalami bywa pod tym względem różnie, Berlin pozostaje najbliżej punktu widzenia zwykłego kinomana, który płaci za bilet i chce za to obejrzeć coś ciekawego.

Festiwal potrwa do 20 lutego

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.