Witajcie w Nibylandii

Od piątku w kinach ?Marzyciel? Marca Forstera. To film, w którym, posługując się dziećmi, mówi się o sprawach zdecydowanie dorosłych. Nie arcydzieło, ale rzecz godna refleksji

Jest rok 1903. Nowa sztuka popularnego Szkota - sir Jamesa Matthew Barriego (1860-1937) - zasłużenie robi w Londynie klapę. Barrie (Johnny Depp, nominacja do Oscara), wyszedłszy z psem na codzienny spacer, spotyka w parku rodzinę Daviesów - wdowę Sylvię (Kate Winslet) i jej czterech synów. Pod ich wpływem - a ta zażyłość gorszy lokalne towarzystwo, pisarz jest wszak żonaty - Barrie tworzy sławnego "Piotrusia Pana".

Uprzedzam od razu - w fascynacji Barriego młodymi Daviesami nie ma nawet cienia pedofilstwa. To związek nie tyle zdrożny, ile bolesny. Zresztą cały film Forstera, z pozoru bajkowy, jest naznaczony cierpieniem.

Pisząc o nim, będę stawiał pytania, odpowiedzi trzeba znaleźć samemu w kinie.

Pytanie podstawowe brzmi: Dlaczego Barrie w ogóle pisze? Dlaczego tak chętnie ucieka w świat fantazji? Czy to fantazjowanie (wymyślona przez niego Nibylandia) jest dezercją przed trudami życia, czy raczej metodą na radzenie sobie z nimi? A może fantazjowanie to dlań sposób na to, by zetknąć się z tym, co spotyka nas po śmierci, co - z braku wiedzy - może być tylko przedmiotem wiary?

W "Marzycielu" często mówi się o momencie, w którym człowiek dorasta. Nie jest dobrze, gdy przychodzi on za wcześnie. Chciałoby się go wtedy zastopować. Tak było z Barriem - w dzieciństwie stracił brata. By ożywić matkę, która popadła w wielotygodniową apatię, udał go przed nią, zakładając jego ubranie. Zrobiwszy to, poczuł się dorosły.

To "udawanie" to przecież forma sztuki! A czyż jedną z jej funkcji nie jest terapia? No bo dlaczego Barrie zachęca do pisania Piotra Daviesa, tego z chłopców, który najciężej zniósł śmierć ojca?

"Marzyciel" to także film o potrzebie odnalezienia w sobie dziecka - robią to dorośli widzowie na premierze "Piotrusia Pana", widząc, jak reagują na spektakl siedzący między nimi malcy.

Swoją drogą, czyż to właśnie nie pierwiastek dziecięcy (a ściślej jego brak) sprawia, że Barriemu nie układa się z żoną Mary (Radha Mitchell)? Co innego z Sylvią, ta rozumie istotę Nibylandii.

Mimo wypełniającego go bólu "Marzyciel" jest ostatecznie filmem optymistycznym: dostrzegamy, że Barrie w chwili próby nie ucieka w fantazję, podejmuje życiowe wyzwanie.

A jak zostało to pokazane w filmie? Wystawnie, mieszając sceny z życia Barriego z wytworami jego wyobraźni. W pierwszym przypadku Depp z premedytacją gra nieco sztywno, w drugim łapie luz.

Nie ma tu psychologicznych łatwizn - nawet niesympatyczna matka Sylvii (Julie Christie), którą łatwo dałoby się przedstawić w bajce jako złą czarownicę, ma swoje racje.

I jeszcze o muzyce Jana A.P. Kaczmarka, za którą został nominowany do Oscara (a wcześniej do Złotego Globu). To muzyka z tych, które docierają do nas, gdy oglądamy film, ale których się nie zapamiętuje.

"Marzyciel" (Finding Neverland), reż. Marc Forster, USA 2004

Copyright © Agora SA