Nowa płyta Eminema już w sklepach

Najnowsza płyta Eminema ?Encore? już w sklepach. Słynny hiphopowiec nie zmienił pomysłu na życie i promowania swojego wizerunku: obraża wszystko i wszystkich, naśmiewa się z kogo tylko się da. Dobrze, źle - byle mówili. I kupowali jego muzykę. Tym razem jednoznacznie określił się politycznie - zaatakował prezydenta Busha

Eminem dawno już przestał być tylko wielką gwiazdą muzyki hiphopowej. Marshall Mathers, na co dzień używający pseudonimu Eminem, dziś jest kimś znacznie więcej - jedną z ikon współczesnej popkultury. Jego utleniona na blond fryzura czy pokazywany przy każdej okazji gest z udziałem środkowego palca stały się rozpoznawalnymi na całym świecie symbolami. Tak jak kiedyś krzyże, którymi obwieszała się Madonna, czy flanelowa koszula Kurta Cobaina.

Właściwie nie powinien zrobić aż takiej kariery. Dlaczego? Bo jest biały, a gra muzykę, która jak żadna inna związana jest z czarną społecznością Ameryki. Na dodatek nie pochodzi z żadnego ważnego rapowego ośrodka. Nie z Zachodniego czy Wschodniego Wybrzeża, lecz z Detroit, miasta, które na hiphopowej mapie nie odgrywało wcześniej zbyt ważnej roli.

Eminem miał jednak patent na sukces. Mimo koloru skóry nie miał też żadnego problemu z wiarygodnością w hiphopowym środowisku. Nie jest białą podróbką czarnoskórych gwiazd. Dorastał w biednej dzielnicy, wychowywał się wśród Afroamerykanów, a rapem zainteresował się jako nastolatek. Brał udział we freestyle'owych bitwach, czyli raperskich pojedynkach na słowa, w których doskonalił swój styl rapowania. Razem z pięcioma innymi raperami założył formację D12. W końcu został protegowanym samego Dr Dre, jednego z największych gwiazdorów i najważniejszych producentów amerykańskiego hip-hopu.

Hit za hitem

Jednak to nie koneksje i poparcie środowiska uczyniły z Eminema gwiazdę. Jego płyty może produkować sam Dre, ale to Em jest odpowiedzialny za zawartą na nich muzykę. Trzeba przyznać, że ma zmysł do komponowania przebojów. Od początku współpracy z Dre w 1999 r. każda jego kolejna płyta przynosi kilka wielkich hitów. Eminem nie boi się w nich sięgać po patenty sprawdzone w rocku czy popie. Nie stroni od melodii, wplata w swoje rytmiczne rymowanie śpiewane refreny. Najlepszym przykładem utwór "Stan" z wydanego w 2000 roku albumu "The Marshall Mathers LP", gdzie wykorzystał spory fragment piosenki Dido "Thank You". Efektem był jeden z największych przebojów roku.

To jednak nie samą muzyką Eminem zawładnął wyobraźnią fanów na całym świecie. Prawdziwe emocje wzbudzają jego teksty. Raper wykreował w swoich piosenkach alter ego, któremu nadał imię Slim Shady.

Wcielając się w tę postać, bezpardonowo atakuje wszystkich - od swojej matki, której życzy śmierci, przez byłą żonę, aż po największe gwiazdy show-biznesu. Niczym bezczelny dzieciak naśmiewa się, lży i obraża kogo tylko się da. Nie ma dla niego świętości i granic, które bałby się przekraczać. Efektem są gigantyczne kontrowersje, jakie towarzyszą każdej jego płycie. A także teledyskom, bo Eminem jak mało kto wie jak wykorzystywać potęgę wideoklipu. Chętnie z poważnego rapera przeistacza się w nich w komika, przebiera za różne postaci. W jego klipach jak w krzywym zwierciadle przegląda się cała amerykańska kultura. Udawał już Britney Spears, prezydenta Clintona, a nawet Ben Ladena. Tego ostatniego w czasie, gdy całe Stany Zjednoczone wciąż jeszcze były w szoku po zamachu na World Trade Center. Kpi sobie przy tym z politycznej poprawności, kobiety w jego tekstach to na ogół "suki", a homoseksualistów wyzywa od "pedałów". Z drugiej strony na jednej z imprez wystąpił razem z Eltonem Johnem. Gdy potem dziennikarze pytali go, czy zmienił swoje zapatrywania na gejów, zapewniał, że nie wiedział nic o homoseksualnej orientacji angielskiego wokalisty.

Ciągle też daje upust swoim - godnym raczej nastolatka niż 32-letniego obecnie mężczyzny - fekalno-analnym fascynacjom. Jego teksty i teledyski pełne są opisów tego, co można zrobić z tyłkiem, oraz dźwięków puszczania gazów. Zbiera za to wszystko razy zarówno od prawicowych stróżów moralności, jak i liberalnych organizacji broniących praw kobiet czy mniejszości seksualnych. Jedni i drudzy zarzucają mu, że ma zły wpływ na słuchaczy. Na takie ataki Eminem ma zawsze gotową odpowiedź: żyje przecież w kraju, w którym obowiązuje wolność słowa, zaś on jest tylko artystą rozrywkowym, jego teksty to często satyra i nie powinny być traktowane dosłownie.

Hymn przeciw Bushowi

"Encore" to już piąty album w dyskografii Marshalla Mathersa. Pod względem muzycznym nie zaskakuje. Zapowiadał to już promujący płytę singel "Just Lose It", w którym Eminem cytuje swoje wcześniejsze utwory. To ciągle ten sam patent na przebój. Wyrazisty rytm i nieco komediowa melodyjka, na tle których raper wyrzuca z siebie kolejne wersy tekstu. W towarzyszącym utworowi teledysku Em wciela się tym razem w Madonnę i Michaela Jacksona. Na płycie jest jeszcze kilka podobnych kompozycji. Na przykład "Like Toy Soldiers", w którym pojawia się przerobiony fragment dawnego przeboju Martiki "Toy Soldiers" albo "Puke", w którym po raz kolejny dostaje się byłej żonie wokalisty Kim.

Czyli wszystko po staremu? Niekoniecznie. Bo obok tych kompozycji na płycie pojawił się też podniosły, prawie hymn, pełen agitatorskiego zapału utwór "Mosh". Zaskakująca jak na skoncentrowanego do tej pory na sobie Eminema deklaracja polityczna pełna bardzo ostrych słów pod adresem prezydenta Busha. Towarzyszące jej wideo jednoznacznie namawiało do udziału w wyborach prezydenckich. Czyżby każdy musi kiedyś dorosnąć, nawet Eminem? Być może. A może krytykowanie Busha się opłaci, bo przez najbliższe lata będzie o czym pisać i z kogo się naśmiewać?

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.