W nich jest i Szwejk i Józef K.

O fenomenie czechosłowackiego kina z lat 60. z prof. Antoninem J. Liehmem rozmawia Jacek Szczerba

Jacek Szczerba: Jakie czynniki sprawiły, że narodziło się wielkie czechosłowackie kino lat 60.?

Antonin J. Liehm: Czeska kultura filmowa sięga końca lat 30. Wtedy to grupa filmowców i pisarzy zażądała, by stworzono filmowi takie same warunki rozwoju, jakie miał czeski teatr. Nakręcono może trzy artystyczne filmy, przy których pracowali m.in. reżyser Otakar Vávra, komik Martin Frić i wielki pisarz Vladislav Vancura. W 1938 r. nagrodę w Wenecji dostał "Cech panien kutnohorskich" Vávry. Wszyscy myśleli: No, teraz się zacznie...

Ale przyszła wojna. Na czele największej firmy producenckiej pod niemieckim nadzorem stał stryjek Vaclava Havla - Milos. Umiał się znaleźć: odpowiadał Niemcom, ale też chronił czeskie kino. Niemcy chcieli uczynić z Pragi swoje centrum sztuki filmowej - istniały przecież olbrzymie studia na Barrandovie zbudowane przez ojca Vaclava Havla, też Vaclava.

Z Niemcami kolaborował jeden czy dwóch czeskich reżyserów, pozostali starali się trzymać zasad z końca z lat 30. Wojna, paradoksalnie, pomogła czeskiemu filmowi zachować powagę: kręcono głównie w oparciu o czeską klasykę. Robienie filmów stało się schronieniem dla młodych ludzi, takich jak Jirzi Krejcik czy Borivoj Zeman.

Właśnie podczas wojny powstał projekt czeskiego kina narodowego napisany przez ludzi różnych opcji politycznych. Kinematografię upaństwowiono w 1946 r., jeszcze przed komunistycznym przewrotem. Ponieważ Praga nie była zniszczona Barrandov stał się najlepszym studiem w Europie. Krejcik nakręcił w nim "Sumienie", a potem, wysiłkiem całego pokolenia, powstał film złego reżysera Karela Stekly'ego - "Syrena". W 1947 r. dostał w Wenecji Grand Prix. Wszyscy myśleli: No, teraz się zacznie...

Ale przyszedł Stalin... Dopiero po jego śmierci do Barrandova wstąpiły jednocześnie trzy generacje: ta zatrzymana przez wojnę, ta zatrzymana przez Stalina i młodzi filmowcy. Po raz pierwszy można było powiedzieć to, co się chciało.

Nazywamy to zjawisko czeskim cudem filmowym.

W Pańskiej książce "Filmy pod specjalnym nadzorem" Milosz Forman mówi, że takie warunki do pracy jak czescy filmowcy w latach 60. miał chyba tylko Chaplin.

- Ta swoboda trwała w Czechach około 15 lat, do 1968 r. Oczywiście raz było gorzej, raz lepiej. Każdy dobry film trzeba było sobie wywalczyć. Za to nikt nie troszczył się o kasę.

W latach 60. czescy filmowcy sześć razy z rzędu wygrali festiwal debiutów w Mannheim. Doszło do tego, że prosiliśmy, żeby nie dawano nam kolejnej głównej nagrody, tłumacząc, że warunki dla młodych reżyserów w innych krajach są gorsze niż u nas.

Filmowcy osiągają sukcesy, gdy wspierają ich literaci. Wystarczy przypomnieć, co dali Szkole Polskiej Stawiński, Konwicki, Andrzejewski, Hen, Brandys...

- W Czechach te 15 lat swobody tyczyło całej kultury. W literaturze działali wtedy głównie młodzi - książki pisali i wydawali: Kundera, Skvorecky, Hrabal, Fuks, Lustig, Mucha...

Wszyscy się znali - filmowcy, literaci, plastycy, muzycy i naukowcy. Żyli obok siebie na 2 km kw. Schodzili się w Klubie Literackim i Klubie Filmowym. Wzajemnie sobie pomagali. Najlepsi reżyserzy mieli mało pieniędzy, więc uczyli na FAMU. Film na tym wszystkim korzystał...

Dziś FAMU istnieje nadal, ale tych 2 km już nie ma.

Proszę dać przykłady pokrętnych losów niektórych ówczesnych projektów filmowych.

- Dam dwa.

Forman studiował w FAMU scenariopisarstwo. Nigdy nie stał w szkole za kamerą. Gdy bracia Radokowie - Emil i Alfred, zbudowali na Wystawę Światową w Brukseli urządzenie zwane Laterna Magica, wzięli Formana na asystenta.

Wróciwszy z Brukseli, Forman za zarobione pieniądze kupił kamerę ręczną 16 mm. Swego kolegę kamerzystę Miroslava Ondricka poprosił, żeby go nauczył, jak się z nią obchodzić. Postanowili zrobić razem film: dali lipne ogłoszenie, że ogłaszają konkurs na śpiewaczkę. Podczas przesłuchań nakręcili film - genialny. Ale trwał tylko 40 minut. Za mało, żeby puszczać go w kinie. Forman przyszedł do zespołu, w którym pracowałem jako dramaturg, i doradziliśmy mu, żeby zrobili coś jeszcze. Nakręcili więc "Gdyby nie było tych muzyków", o festiwalu orkiestr dętych. Filmy połączono i dano do kin. Potem Forman dostał kontrakt na "Czarnego Piotrusia"... Dziś, gdyby ktoś przyszedł do zespołu z 40-minutowym filmem? Powiedzieliby mu: "Spadaj!".

Przykład drugi.

Stary Vávra był wykładowcą w FAMU. Choć robił socrealistyczne filmy, młodzi nie pozwolili źle o nim mówić. Tłumaczyli: wszystko, co umiemy, wiemy od Vávry. W pokoleniu Vávry był wielki poeta Frantiszek Hrubin. Znali się. Na podstawie jego prozy poetyckiej prawie 60-letni Vávra zrobił swoje najlepsze filmy. To było jak nowy impuls.

Pamiętajmy, że czeska kultura nie miała wielkich powieści ani Prusa, ani Żeromskiego. Za to w latach 30. XX wieku była nadzwyczajna poezja - Holan, Hrubin, Halas, Hora, Nezval, czeski dadaizm, surrealizm...

Ta poezja przeszła do filmów. Dała im część języka.

Czeskie kino lat 60. to także nadzwyczajny wysyp indywidualności.

- Opowiem o dwóch charakterystycznych postawach.

Pierwsza to wielka dwójka Jan Kadar - Elmar Klos. Oni, tak jak Vávra, zaczynali od socrealizmu. Kadar, młodszy z nich, był Słowakiem, Klos - Czechem. Kadar to reżyser, Klos producent i scenarzysta. Pisali razem. Kadar to kręcił, a Klos montował materiał. Jeden nie mógł się obejść bez drugiego.

Po 1968 r. Klosa wylali z kina, uczył w szkole. Kadar wyjechał do Stanów. Zrobił dwa filmy - jeden niezły. I szybko umarł.

Drugi przypadek to scenarzysta Jaroslav Papousek. Wcześniej rzeźbiarz, jego pierwszy i najlepszy samodzielny film "Najpiękniejszy wiek" jest o szkole rzeźbiarskiej.

Filmy Papouska o rodzinie Homolków, z przełomu lat 60. i 70., mają scenariusze podobne do tych, jakie pisał dla Formana i Passera. Różnica polega na tym, że "Intymne oświetlenie" to jakieś 75 minut, "Pali się moja panno" bodaj 68, a "Homolka" - 95. Papouskowi brakowało genialnego reżysera i montażysty, który już na poziomie scenariusza wie, co w filmie być musi, a co należy wyrzucić.

Oglądając czeskie filmy, trudno nie zapytać, na czym właściwie polega ich specyfika. Czym czeska kultura różni się np. od naszej?

- A co to są Czechy? To skrzyżowanie Europy, przez które wszyscy przechodzili. A czeska kultura to połączenie elementów czeskich, niemieckich i żydowskich. Trochę Czech protestanckich i trochę katolickich, trochę Szwejka i trochę Kafki.

Czeski filozof Karel Kosik napisał w latach 60. książkę "Kafka i Hasek". O tym, że na środku mostu Karola w Pradze spotkały się dwie grupy. Jedna szła z Hradczan, z Małej Strany, gdzie był szpital wojskowy. Był w niej roześmiany grubas eskortowany przez policjantów: to Józef Szwejk, którego wyprowadzają ze szpitala psychiatrycznego. W środku drugiej grupy znajdował się jegomość o bladej twarzy, w marynarce, pod krawatem. Prowadziło go dwóch mężczyzn w kapeluszach. To Józef K., którego wiodą na Hrad, gdzie zostanie zamordowany...

I to jest właśnie czeska kultura. Każdy czeski film to jest Szwejk i Kafka. Czesi tego nie wiedzą, ale to w nich siedzi. Dzięki temu przeżyli.

Gdy mnie pytają, czyja literatura i film jest Czechom najbliższa, odpowiadam, że Irlandii. Czesi też mają swojego Joyce'a - to Vancura. I tak jako Joyce'a nikt go nie umie dobrze przełożyć, podobnie jak waszego Gombrowicza.

Bo u nich wszystko jest w języku. "Marketę Lazarową", sfilmowaną przez Vlacila, Vancura napisał językiem średniowiecznym pomieszanym ze współczesnym. Trochę jak Gombrowicz "Transatlantyk".

Vancura sam stworzył ten język. Historia z jego "Kapryśnego lata", sfilmowanego przez Menzla, jest banalna, ale postaci mówią archaicznym językiem dawnych intelektualistów.

Nikt poza Czechami nie wie, że Vancura to jeden z największych pisarzy europejskich XX wieku. Ale cóż, gdyby Joyce był Bułgarem, też nikt by go nie znał.

Copyright © Agora SA