Rozpoczyna się festiwal w Cannes

12 maja pokazem pozakonkursowym nowego filmu Almodóvara "La mala educación" ("Złe wychowanie") rozpoczyna się 54. festiwal w Cannes, największa impreza filmowa świata. Jury szefuje reżyser Quentin Tarantino

Może padać deszcz, może rozczarować selekcja konkursowa, mogą zawieść uznani reżyserzy, werdykt może być nietrafiony, mogą grozić strajki personelu, może utrudniać życie dziennikarzom kontrola antyterrorystyczna - cokolwiek się zdarzy, Cannes pozostanie światową stolicą kina.

Są inne wielkie festiwale. Berlin - ambitny, upolityczniony, ale nieodznaczający się zbyt dobrym gustem. Wenecja - najstarsza, bałaganiarska, niedoinwestowana, zmieniająca bez przerwy dyrektorów. Są Oscary - wielka impreza promocyjna, gdzie o wartości filmu decydują głównie spodziewane wyniki kasowe. Tylko Cannes jest - a przynajmniej było - "kościołem prawdziwego bóstwa".

Liturgia festiwalu

Nie nadużywam słów. Nie ironizuję. To André Bazin, autorytet krytyki francuskiej, w swoim słynnym tekście w ten sposób opisał ten festiwal w 1955 r. I to zanim jeszcze Cannes weszło w najświetniejszy okres, czyli zanim odkryło nową falę - Truffaut, Godarda, Rohmera, Chabrola. Zanim odkryło Bergmana ("Siódma pieczęć", 1957). Zanim nobilitowało Antonioniego ("Przygoda, 1960). Zanim poparło niezależnych Amerykanów - Coppolę i Scorsese (1974, 1976).

Zanim to wszystko się stało, Bazin w swojej korespondencji dla "Cahiers du Cinema" rozpisał dzień festiwalu - od projekcji porannej do projekcji wieczornej - jako klasztorną liturgię godzin. Uczestnika festiwalu porównał do mnicha, który wie, że kościołowi potrzebna jest pompa procesji, czerwonych dywanów, parad gwiazd, ale zdaje sobie sprawę, że ta jarmarczna celebra jest tylko zewnętrzną stroną - chodzi o czystą chwałę sztuki filmowej.

Czułem jeszcze tę liturgię Cannes, kiedy przyjechałem tam po raz pierwszy w latach 90. Czuję ją do dziś.

Artystowski i zaangażowany

Ten festiwal, na którym stałymi gośćmi byli niegdyś Jean Cocteau i Picasso przyjeżdżający z pobliskiego Antibes usiłuje zachować charakter artystowski. We Francji nie kłóci się to ze wsparciem dla kina zaangażowanego (stąd m.in. entuzjastycznie przyjęta Złota Palma dla "Człowieka z żelaza" w 1981 r.).

Rządzący festiwalem w Cannes od 1978 roku Gilles Jacob był krytykiem, który zamienił pisanie o filmie na wspieranie autorów filmowych. To, że festiwalem rządzą krytycy, sprawia, że pomimo wszystkich snobizmów, mimo gry interesów i politycznych ukłonów w Cannes nie chodzi o nic innego jak o sztukę filmową, o kształtowanie gustu, ustalanie hierarchii, promowanie talentów, wytyczanie szlaków na przyszłość. Ta misja jest wciąż aktualna.

Trzy z trzech tysięcy

Mimo pokazywanych tu we wszystkich trzech sekcjach festiwalowych, łącznie z gigantycznymi targami, 3562 filmów (!) liczą się te trzy, cztery, które dadzą wrażenie nowości i wyjdą naprzeciw mojemu przeżywaniu świata.

Mówię "mojemu", ponieważ luksus uczestniczenia w festiwalu polega także na tym, że oglądam filmy dziewicze i zdaję sprawę wyłącznie z tego, co sam widziałem przed włączeniem się kampanii promocyjnych.

Czy tegorocznym typem będzie nowy film Wong Kar-Waia, przyszłościowy melodramat "2043" kręcony w czasie zarazy SARS w Hongkongu? Czy nowo-stary, cygański Emir Kusturica ("Życie jest cudem")? Czy oczekiwane już na Berlinale "Dzienniki motocyklowe" Brazylijczyka Waltera Sallesa, odświeżające mit Guevary - historia podróży przez Amerykę Południową, jaką odbył w latach 50. razem z przyjacielem (ten starszy pan będzie gościem festiwalu) świeżo upieczony lekarz, syn zamożnej rodziny z Cordoby, który "radykalnie skręcił na lewo, aby zmieniać świat"? Czy może ktoś zupełnie inny: Koreańczyk? Japończyk? Francuzka? A może nowy film braci Coen "The Ladykillers"?

Eklektyczny konkurs

Dobór filmów według indywidualności twórczych sprawia, że konkurs canneński ma charakter eklektyczny. To dobrze. Jest w nim miejsce zarówno dla twórców ezoterycznych, jak i dla bezczelnego dokumentalisty Michaela Moore'a, który po "Zabawach z bronią" prezentuje gwałtowny atak na politykę Busha w filmie "Fahrenheit 911" - dokumencie o USA między 11 września a wojną w Iraku.

Od kilku lat w konkursie głównym startuje także animacja. W tym roku będzie to "Shrek 2", a także po raz pierwszy nobilitowana do konkursu japońska manga "Niewinność" Oshii Mamoru. Jacob deklaruje natomiast, że nie zamierza wprowadzać epatujących niespodzianek w rodzaju "Nieodwracalnego" czy pornograficznego "Brązowego królika".

Wśród autorów hołubionych przez Cannes po Kieślowskim nie ma żadnych Polaków. Nie ma też zresztą Czechów, Słowaków ani Węgrów, nie widać Niemców. Cannes woli penetrować inne kontynenty - Azję, Amerykę Łacińską - w przekonaniu, że najoryginalniejsze kino powstaje tam, gdzie decyduje się przyszłość świata.

Jedynie w przeglądzie Cinefondation - powołanego przez festiwal funduszu wsparcia dla młodych reżyserów - pojawi się student z Łodzi Jan Komasa z krótką fabułą "Fajnie, że jesteś".

Laureat konkursu Cinefondation sprzed kilku lat, który odbierał nagrodę z rąk Scorsese - Adam Guziński - nie zrealizował dotąd pełnometrażowego filmu. Gdyby tak się stało, miałby gwarancję uczestniczenia w festiwalu.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.