Elegia amerykańska - "Słoń" van Santa w kinach

Od 7 maja w kinach nagrodzony Złotą Palmą ?Słoń? Gusa van Santa. Film opowiada o tragedii w liceum Columbine, która dla Amerykanów ma wymiar symboliczny

Staroindyjska przypowieść opowiada o ślepcach, którzy oglądają słonia. Jeden dotyka nogi, drugi trąby, każdemu z nich słoń wydaje się czymś zupełnie innym. Tak jak nam wymyka się rozumienie współczesnego świata mimo natłoku pozornie obiektywnych informacji, którymi zalewają nas media. Gus van Sant odnosi się w swoim filmie do tej przypowieści. Tytułowym "słoniem" jest u niego zdarzenie, o którym powiedziano wiele, a które dalej pozostaje niepojęte: masakra w liceum Columbine.

Kwietniowego dnia 1999 r. w szkole w miasteczku Littleton dwaj dobrzy, choć nie wyróżniający się uczniowie zastrzelili z broni maszynowej kupionej przez internet kilkunastu kolegów i nauczycieli. Potem odebrali sobie życie. Po premierze "Słonia" prasa przypomniała, że w latach 90. w szkołach amerykańskich było osiem takich wypadków. Podobne zbrodnie miały miejsce też poza Ameryką i nie są cechą naszych czasów. Michael Moore przytacza fakt z lat 20. - w stanie Michigan magazynier wysadził dynamitem szkołę wraz z dziećmi.

W dokumencie "Zabawy z bronią" ("Bowling for Columbine"), który w 2002 r. narobił wiele hałasu, Moore potraktował strzały w liceum Columbine jako symptom szerszego zjawiska. Nazwał je "kulturą strachu". Ukazał tę tragedię na tle amerykańskich wojen, amerykańskiej obsesji samoobrony, amerykańskiego kultu broni. Dowodził, że jedną z przyczyn wzrostu bezinteresownej przemocy w USA są media siejące poczucie zagrożenia oraz polityka Waszyngtonu pacyfikującego świat bombami.

Cienie Ameryki

Ale Moore, zwalczając demagogię mediów, sam popadał w przesadę. Co wspólnego ma akt terroru dokonany przez młodocianych psychopatów z wykalkulowanymi atakami zawodowych terrorystów? Co ma wspólnego Columbine z zamachem terrorystycznym na nowojorskie WTC? Teoretycznie niewiele. Polityczna genealogia konfliktów współczesnego świata staje się coraz mniej czytelna. Zacierają się role napastnika i ofiary, pojęcia obrony i ataku, słusznej wojny i terroryzmu. Jednak w innym, symbolicznym porządku obie te nazwy - WTC i Columbine - wiążą się ze sobą znacząco, obie należą do współczesnej mitologii amerykańskiej. Jest w nich ukryta przestroga. Nie przed atakiem obcych, ale przed zagrożeniem wewnętrznym, które zaciemnia horyzont, kładzie się cieniem na amerykańskiej wolności, na jej liberalnych zdobyczach.

Psychoza strachu po 11 września jest tematem następnego dokumentu Moore'a, który za kilka dni zostanie przedstawiony na festiwalu w Cannes. My tymczasem oglądamy film laureata zeszłorocznej Złotej Palmy - "Słonia" - estetyczne przeciwieństwo "Zabaw z bronią".

Dlaczego Hitler?

Van Santa nie interesuje żonglerka znaczeniami ani manipulowanie emocjami widza. O niezwykłości filmu stanowi punkt widzenia, z jakiego ukazana jest masakra w Columbine i to, co ją poprzedza. Towarzyszymy kilkorgu uczniom, jakbyśmy - niezauważeni - szli za nimi. Przenikamy szkołę na wylot, idziemy przez korytarze, zaglądamy do klas, do biblioteki, stołówki, sali gimnastycznej, toalety. Wszystko stoi otworem. Cechą tego miejsca jest otwartość, tolerancja, wolność - i w ramach tej wolności nieoczekiwanie rodzi się zbrodnia, która zmieni ten świat nieodwracalnie.

Nikt nie zatrzyma dwóch uzbrojonych po zęby uczniów. Może uznano to, co robią, za happening? Jeszcze przed chwilą toczyła się w klasie rozmowa o szacunku dla wszelkich odmienności. Za chwilę ktoś z jej uczestników padnie zastrzelony w drzwiach - w pierwszym momencie pomyślą, że to żart.

Nie dowiemy się, dlaczego tym dwóm licealistom spodobał się Hitler. Ale czy odpowiedź jest możliwa? Czy zaznaczony dyskretnie rys homoseksualny jest skutkiem, czy też powodem ich wyobcowania? Nic tu nie jest jasne - jak w życiu. Nie dziwi to, że jeden z chłopców tuż przed masakrą gra na laptopie w zabijanie. Ale dlaczego w tym samym momencie jego kolega tuż obok ćwiczy na pianinie Beethovenowską etiudę "Dla Elizy", jak hitlerowiec esteta z wojennych filmów? Zaimponował mu Hitler z telewizyjnego antyfaszystowskiego dokumentu oglądanego w pokoju rodziców. Jak paradoksalną drogą przenoszą się wzory! Jak dziwną drogą można dostać broń! A później okaże się, jak straszliwie łatwo jest zabijać. I już nie będzie odwrotu. Broń, która miała dać chłopcom upragnione poczucie mocy, zapanuje nad nimi i poprowadzi ich do samounicestwienia. To, co oglądamy, jest ściszoną elegią (van Sant w rozmowie z "Gazetą" nazwał swój film "pieśnią"), stłumionym lamentem, nie tylko nad tą szkołą, może także nad Ameryką.

Prosty film o zabijaniu

Ten film, tak prosty, bezpośredni i przezroczysty jak dokument ze szkoły "direct cinema" Frederika Wisemanna, w istocie jest precyzyjnie zaprogramowanym baletem formalnym. Ukryta dramaturgia "Słonia" polega na krążeniu, poszukiwaniu, przecinaniu się szlaków, powracaniu do tych samych osób i miejsc oglądanych od coraz to innej strony. Mimo pozornej przypadkowości tych scen ujawniają się w nich charaktery, odsłaniają zarysy fabuł. Van Sant ma wyczucie postaci, zwłaszcza chłopięcych, których grają amatorzy. Zostają w pamięci: blondyn w żółtej koszulce, który czuje się odpowiedzialny za ojca pijaka, chłopak w czerwonym dresie z białym krzyżykiem nierozstający się ze swoją dziewczyną, odprowadzany zazdrosnym wzrokiem trzech długowłosych gracji (trafimy za nimi aż do toalety, gdzie będą solidarnie zwracać dopiero co zjedzony lunch po to, żeby utrzymać linię). Szkolny fotografik kolekcjonujący twarze swoich rówieśników. Michelle - nieładna, smutna bibliotekarka w czerwonym sweterku - która przeżywa jakiś dramat i spogląda w burzowe niebo. Idziemy za tymi postaciami jak w transie, łączymy je wzrokiem, rozpoznajemy po drodze, jak nauczyciel rozpoznaje znajomych uczniów. W pewnym momencie krążenie ustanie - do akcji wejdą koledzy z karabinami. Ale i oni są w tym filmie ogarnięci współczującym spojrzeniem.

Van Sant pozostawia nas z pytaniem: dlaczego tych dwóch outsiderów nie znalazło innej drogi kontaktu ze światem niż zabijanie? Van Sant, reżyser niezależny, choć umiejący się odnaleźć także w hollywoodzkich produkcjach, od początku swojej kariery ("Drugstore Cowboy" - portret aptecznego złodzieja, narkomana) wyciąga rękę w stronę outsiderów, wyrzutków. Przekracza barierę obcości, przerzuca pomost między społeczeństwem normalnym i otaczającym nas "antyspołeczeństwem". Pokazuje, jak niewielki dystans nas dzieli.

"Słoń" - reż. Gus van Sant, USA 2003 r.

Copyright © Agora SA