Jacek Żakowski: Jacek Kuroń był rzeczywiście guru mojego pokolenia i był przyjacielem wszystkim, to pewnie słuchaczom TOK FM nie trzeba o tym mówić, ale przede wszystkim dla mnie był człowiekiem, który zawsze pozostał sobie wierny. Ja byłem pod ogromnym wrażeniem listu, który ostatnio Jacek Kuroń wystosował do antyglobalistów. Listu, w którym napisał, że oni są przyszłością świata. To znaczyło, że mimo ciężkiej choroby, która od dawna go dręczyła; mimo wieku; mimo tego całego zamieszania dookoła nas pozostał człowiekiem, który czuł się związany z tymi, którzy chcą poprawiać świat, którzy się buntują, którzy się sprzeciwiają. Myślę, że dla niego bunt, sprzeciw, pewien taki szlachetny idealizm, był wartością od najmłodszych lat - to wiedzą doskonale wszyscy czytelnicy "Wiary i winy" - właśnie aż do końca. To się szalenie rzadko zdarza, bo na ogół obserwujemy takie zjawisko opisane w powiedzeniu: "kto za młodu nie był socjalistą" i tak dalej. Jacek Kuroń był sobą przez całe życie. To jest niezwykłe. Nie będę opowiadał jego biografii, bo akurat słuchacze TOK FM są ludźmi, którzy wiedzą, kim był Jacek Kuroń. Myślę, że to był zupełny fenomen.
- Myślę, że to, co powiedziałem, było wyczuwalne. Ta jego autentyczność i to, że Jacek w odróżnieniu od bardzo wielu osób, które przecież były zaangażowane w opozycji, nie przeszedł jakby na pozycję polityka grającego. Polityka, który uważa, że przede wszystkim powinien osiągać cele. Jacek pozostał wierny wartościom i wierny swoim emocjom w dużym stopniu. To było niezwykłe. Pamiętam, parę lat temu myśmy napisali razem dwie książki, to znaczy Jacek przy mojej pomocy - jedna to "PRL dla początkujących", a druga to książka pt. "Kto ukradł Polskę?". On miał takie poczucie, że właśnie ci najsłabsi; ci - jak mówił - poniżeni, że oni tą III Rzeczpospolitą przegrali, że coś tutaj się złego stało, nie myślał z punktu widzenia człowieka, któremu się udało, który się tu fantastycznie odnalazł, czuł się bezpiecznie, tylko cały czas jakby chodził w butach tych najsłabszych. Pamiętam taką specyficzną scenę, kiedy pracowaliśmy nad książką, trochę mówiącą o Jacku: prezes Wydawnictwa Dolnośląskiego, pan Adamus, przywiózł parę godzin przed naszym spotkaniem Jackowi zaliczkę. To była spora kwota. Ta zaliczka leżała w szufladzie. Siedzimy, rozmawiamy, pracujemy nad tekstem i w pewnym momencie przychodzi taka biedna dziewczynka z Żoliborza. Coś tam szepczą z Jackiem, szepczą. Jacek idzie do szuflady, wyjmuje te pieniądze i daje jej. Potem pracujemy dalej, godzinka, Jackowi kończą się papierosy i mówi: "Masz dychę na papierosy?", bo oddał jej wszystko, co miał, oddał do końca po prostu. To trochę opowiada o jego stosunku właśnie do siebie, że gotów był wyskoczyć z ostatnich pieniędzy, oddać pewnie koszulę. To zresztą był nieustanny problem Jacka Kuronia, bo właśnie wszystko chętnie oddawał, a potem sam nie miał. Kiedy człowiek jest autentycznie taki, nie zastanawia się - w odróżnieniu np. od SLD - czy być po stronie przedsiębiorców, czy po stronie robotników, co się bardziej opłaca, tylko postępuje tak, jak serce mu każe w każdej chwili.
- A przy tym jeszcze miał rzecz niezwykłą; mianowicie właściwie druga połowa lat 90. to był okres, kiedy Jacek Kuroń niezwykle dużo studiował, to znaczy rozległość jego lektur w tych latach na temat procesów światowych, gospodarki, polityki była zupełnie niezwykła, bo postanowił ten świat w interesie tych najsłabszych zrozumieć. A wiedział, że wszystkim nam tej edukacji i tego zrozumienia w Polsce brakuje.
- Zmieni się tak, że nie będzie takich słów bezwzględnie wiarygodnych, na które będziemy czekali. To w istocie jest niezwykle duża strata i duży ból. Jacek napisał książkę w ostatnich miesiącach, już będąc w bardzo złym stanie, przy pomocy Andrzeja Rosnera. Wiem, że ta książka jest prawie gotowa. To jest właśnie jego testament polityczny, więc teraz będziemy na fragmenty tego testamentu czekali i myślę, że będziemy przez jakiś czas jeszcze mogli iść tropem jego myśli, jego rad czy jego marzeń.