40 lat temu, 23 września 1976 r., Jerzy Andrzejewski poinformował marszałka Sejmu PRL o powstaniu Komitetu Obrony Robotników. Pytany przez "Financial Times" o KOR premier Piotr Jaroszewicz odparł: "Śmiechu warte".

Paweł Smoleński: Jak to było możliwe, by ludzie w tak różnym wieku oraz o tak różnych biografiach i przekonaniach zeszli się ze sobą, żeby powołać do życia Komitet Obrony Robotników?

Adam Michnik: Można na to odpowiedzieć historycznie, zgodnie z kalendarium zdarzeń: kiedy założyciele KOR-u

spotkali się po raz pierwszy, w jakim miejscu, co ich łączyło wcześniej i na jakie wspólne gesty się decydowali, np. list intelektualistów [list 59 podpisywany na przełomie r. 1975/76] będący protestem w sprawie zmian konstytucji, w tym wpisania do niej kierowniczej roli PZPR. Ale najistotniejszy był wspólny mianownik dla bardzo wielu postaw życiowych i biografii politycznych, który na plan pierwszy postawił nie tylko ogólnie rozumiane prawa człowieka, ale i pomoc konkretnym ofiarom państwowej przemocy, robotnikom Radomia i Ursusa represjonowanym po protestach Czerwca '76. Później ten ruch przerodził się w symboliczne tworzenie przyczółków społeczeństwa obywatelskiego: powołanie Wolnych Związków Zawodowych (kwiecień 1978), utworzenie pisma "Robotnik" [wrzesień 1977] nawiązującego tytułem do wydawnictwa redagowanego jeszcze w XIX w. przez Józefa Piłsudskiego i przedwojenny PPS, Komitet Samoobrony Chłopskiej [1978], Studenckie Komitety Solidarności zawiązywane w różnych ośrodkach akademickich po śmierci Stanisława Pyjasa [7 maja 1977], Uniwersytet Latający [jesień 1977], niezależny ruch wydawniczy, Biuro Interwencyjne prowadzone przez Zofię i Zbigniewa Romaszewskich, które zajmowało się doraźną pomocą represjonowanym.

Skoro Czerwiec '76 stał się momentem krytycznym, to można powiedzieć, że Edward Gierek był ojcem chrzestnym "firmy", która dzięki strajkom 1980 r. i powstaniu "Solidarności" przyczyniła się walnie do jego upadku.

- Trzeba dodać - paradoksalnie - że był ojcem i matką. Po pierwsze, swoim postępowaniem i tym, co się stało po

protestach czerwcowych, wywołał taką właśnie reakcję środowisk inteligenckich. Po wtóre, Gierek jak na warunki

komunizmu starał się prowadzić liberalną politykę. Istnienie czegoś takiego jak KOR nie byłoby możliwe w Polsce

Władysława Gomułki. Ekipa Gierka cechowała się błogosławioną dla nas arogancją i megalomanią...

Pytany przez "Financial Times" o powstanie KOR-u premier Piotr Jaroszewicz odparł: "Śmiechu warte".

- No właśnie. Do tego Gierek grał z Zachodem, chciał rządzić PRL-em bez więźniów politycznych, o czym mówił w wywiadach dla prasy zachodniej, i w gruncie rzeczy tak było. Po Gomułce dostał w spadku uwięzionych członków antykomunistycznej organizacji podziemnej Ruch - Andrzeja Czumę i Stefana Niesiołowskiego - oraz ludzi Marca '68, czyli Jacka Kuronia i Karola Modzelewskiego. Dość szybko ich jednak wypuścił, żeby mieć święty spokój z Zachodem. I nie chciał wojny z polskimi elitami, autorytetami społecznymi, ludźmi kultury, sztuki, nauki, którzy podpisali List 34 i pokazali się w Marcu. Wiedział, że właśnie na tym Gomułka połamał sobie zęby.

W ten sposób wytworzyła się przestrzeń między tym, co legalne i dozwolone, a tym, co jawne. KOR wykorzystał formułę jawności, choć nasze działania były nielegalne.

Gdy czyta się "Od dzwonka do dzwonka" Mariana Brandysa, reportaż o szykanowaniu jego żony Haliny Mikołajskiej za zaangażowanie się w KOR, włos jeży się na głowie. Najście na mieszkanie Brandysów bandy wynajętych chuliganów przedstawiających się jako "robotnicy z Ursusa" doprowadziło Mikołajską do próby samobójczej.

- Dopuszczali się obrzydliwych rzeczy wobec Haliny, ale nie tylko wobec niej. Np. Kuroniom otruli dwa psy, robili po kilka rewizji jednego dnia, ludzie zdążyli posprzątać i znów musieli na nowo. Wysypywali cukier, mieszali z mąką, takie łobuzerskie zagrania. Ale wedle stawu grobla. Jeśli porównać lata 70. z czasami stalinowskimi, to przecież nie ma czego porównywać. Gierek czy odpowiadający w partii za bezpiekę Stanisław Kania nie byli nie tylko Jeżowem czy Berią, ale nawet Różańskim, Radkiewiczem, Światłą czy Bermanem.

Dlaczego?

- Inne czasy. My byliśmy po przejściach, ale oni także. My wiedzieliśmy, że nie możemy milczeć jak po Grudniu 1970 r., ale też - że nie wolno nam iść za daleko, żeby w Polsce nie doszło do powtórki z Czechosłowacji w lecie 1968 r. czy na Węgrzech w jesienią 1956. Musieliśmy znaleźć złoty środek. Oni natomiast wiedzieli, jak skończył Gomułka, ale też pamiętali, jak tragicznie potoczyły się losy Aleksandra Dubczeka [20 sierpnia 1968 r., w trakcie interwencji państw wojskowej Układu Warszawskiego, przywódca czechosłowackiej partii komunistycznej został aresztowany wraz z kilkoma współpracownikami, wywieziony do Moskwy i zmuszony do rezygnacji z reform]. Musieli manewrować.

Cały rozmowa z Adamem Michnikiem o Komitecie Obrony Robotników, a także inne artykuły poświęcone korowcom, w poniedziałkowym "Ale Historia", dodatku do "Gazety Wyborczej".

 

Znajdziesz nas na Twitterze , Google+ i Instagramie

 

Jesteśmy też na Facebooku. Dołącz do nas i dziel się opiniami.

 

Czekamy na Wasze listy: listy@wyborcza.pl