Dorośli mają popęd seksualny, a dzieci - pęd do zabawy, ich orgazmem jest frajda. Jesteśmy pierwszym pokoleniem rodziców, którzy postanowili własne dzieci z tej frajdy obrabować

Z Lenore Skenazy, założycielką ruchu Free Range Kids - Dzieci na Wolnym Wybiegu, rozmawia Maciej Jarkowiec

Maciej Jarkowiec: Oglądanie " Ulicy Sezamkowej" może być dla dzieci niebezpieczne?

Lenore Skenazy: To odkrycie było dla mnie szokiem. Kupiłam DVD z najstarszymi odcinkami serialu, z lat 60. Dzieciaki biegają tam po pustych parkingach, łażą po drzewach, grają w berka. Nie czuwa nad nimi żaden dorosły nadzorca z doktoratem z gry w berka i chyba dlatego przed projekcją na ekranie pojawia się napis: " Niniejszy materiał filmowy przeznaczony jest tylko dla widzów dorosłych". Prawnicy producenta " Ulicy Sezamkowej" uparli się na niego, bo inaczej firmie groziłby pozew, gdyby dziecko naśladujące bohaterów serialu zrobiło sobie krzywdę.

To fascynujące, że w ciągu jednego pokolenia zabawy, które uważaliśmy za cudowne sposoby spędzania dzieciństwa, stały się tabu. To tak jakbyśmy w pół wieku przebyli drogę od przekonania, że świat jest płaski, do tego, że jest okrągły. Tylko że w odwrotną stronę.

Jak wyglądało twoje dzieciństwo? Miałaś wolny wybieg.

- Wtedy wszyscy mieli. Wychowałam się na przedmieściach Chicago. Chodziłam sama do szkoły jako pięciolatka, a strażnik przeprowadzający nas przez jezdnię na pasach miał dziesięć lat. Dziś zgarnąłby go radiowóz, policjanci odwieźliby go do domu, a rodzicom wlepili mandat. Tak na marginesie, po latach wyszłam za mojego strażnika.

Dzisiaj według różnych statystyk jedynie od 10 do 15 proc. dzieci w Stanach chodzi samemu do szkoły. W dużej części jest to wynikiem rozlewania się miast na ogromne podmiejskie dzielnice, gdzie do szkoły jest często kawał drogi. Ale nawet tam gdzie szkoła jest tuż koło domu, tylko co czwarty uczeń idzie do niej sam.

Ty zostawiłaś swojego dziewięcioletniego syna samego w Nowym Jorku, żeby wrócił do domu metrem. Okrzyknięto cię potem "najgorszą mamą Ameryki".

- To na początku. Potem dali mi program w telewizji i żeby go sprzedać za granicą, musiałam zostać " najgorszą mamą świata".

Twierdzisz, że nadopiekuńczość to zjawisko społeczne, które prowadzi do wielu problemów, choćby epidemii cukrzycy.

- To jasne, że kiedy biegasz po podwórku, nie tyjesz, nieraz nie masz nawet czasu zjeść, a kiedy rodzice zamkną cię w domu, jest dokładnie na odwrót. Chroniąc dzieci przed bardzo mało prawdopodobnym atakiem napastnika na ulicy, narażamy je na realne niebezpieczeństwo otyłości czy depresji.

 

Całą rozmowę czytaj jutro w "Wyborczej"

 

Znajdziesz nas na Twitterze , Google+ i Instagramie

 

Jesteśmy też na Facebooku. Dołącz do nas i dziel się opiniami.

 

Czekamy na Wasze listy: listy@wyborcza.pl