Uczniowie naprawdę nie potrzebują nauczycieli, którzy się poświęcają, tylko takich, którzy są szczęśliwi

Z Jarosławem Szulskim, nauczycielem w Gimnazjum im. Tadeusza Reytana w Warszawie, rozmawia Tomasz Kwaśniewski

Na zebraniu im powiedziałem, że chciałbym porwać ich dzieci. Zabrać je w środku tygodnia, z pierwszej lekcji, z klasówki i wrócić dopiero następnego dnia rano, żeby ją dokończyć. A po drodze przeżyć kilka ciekawych przygód. Proszę państwa, najpierw spotkamy się z prezydentem Warszawy, jest już umówiony. Potem zagramy w paintball, pójdziemy na lekcję historii do mieszkania Boya-Żeleńskiego. Potem zajrzymy na Giełdę Papierów Wartościowych, wdrapiemy się na Kopiec Powstania Warszawskiego, pójdziemy do kina trójwymiarowego, a potem uczniowie spotkają się z państwem, ale jedynie po to, by wziąć śpiwory. Noc spędzimy na scenie teatru na Starej Pradze, gdzie będziemy mieli warsztaty taneczne i teatralne. Rano śniadanie nad Wisłą, w kawiarni należącej do ojca mojej byłej uczennicy, i wracamy na lekcje.

Co na to rodzice?

Zaczęli mnie dopytywać. Na przykład: po co mi to wszystko? Pewnie dobrze by teraz brzmiało, gdybym powiedział, że miałem to przemyślane, ale to nie do końca tak było. Bo kiedy wymyślam takie różne rzeczy, to chciałbym, żeby to było ciekawe też dla mnie. Nie jestem siłaczką, która się poświęca, żeby jakieś wielkie wartości przekazać uczniom, a sytuacje wychowawcze pojawiają się jakby przy okazji. Prawda jest też taka, że jakbym napisał do prezydenta Warszawy, że chcę przyjść i pogadać, to pewnie by mi odmówił, ale jak go poinformowałem, że porywam klasę, to oczywiście się zgodził. Nie wyobrażasz sobie, jak łatwo załatwić jest coś "na dzieci". Kiedyś na przykład zabrałem uczniów do PGR-u, a potem na basen, który się mieści na ostatnim piętrze jednego z najbardziej ekskluzywnych warszawskich hoteli. Chodziło mi o pokazanie nierówności, a nie tylko mówienie o nich. Sam bym tam pewnie nigdy nie poszedł, bo za drogo, a tak - wpuścili nas wszystkich za darmo.

No dobra, ale co powiedziałeś rodzicom?

Że to porwanie jest mi potrzebne, by zobaczyć, jak dzieciaki zachowują się w grupie. I to w sytuacji trudnej, kiedy są zmęczone, nie do końca wiedzą, co się dzieje. Ale przede wszystkim robię to po to, żeby się zawiązały relacje między nimi. A jeśli ktoś z państwa chciałby wziąć w tym udział, to proszę, może towarzyszyć. I wtedy odezwał się jeden z ojców, że może załatwić taki czerwony, piętrowy, londyński autobus, który nas z tej kawiarni przywiezie do szkoły.

Super. A co na to ta nauczycielka, z której lekcji ich chciałeś porwać?

Ona już mnie znała z tego typu sytuacji w poprzedniej szkole, więc nie miała z tym problemu.

A jakie ty w ogóle stawiasz sobie cele jako wychowawca?

Po pierwsze, żeby po tych trzech latach wyszli ze szkoły trochę lepsi ludzie. Bardziej uspołecznieni. Jostein Gaarder, autor "Świata Zofii", powiedział kiedyś, że wielu rodziców czy nauczycieli chciałoby, żeby ich podopieczni byli majętni, świetnie wykształceni, a on chce, żeby jego dzieci były po prostu dobre. Bo dzięki temu będziemy mieli lepszy świat. Bardzo ważne dla mnie jest również to, by po tych trzech latach spędzonych w gimnazjum wyszedł z niego człowiek wolny intelektualnie.

To znaczy?

Miał swoje zdanie na temat otaczającego go świata i tego, co chce w życiu robić. I żeby to były jego autonomiczne decyzje, a nie rodziców czy nauczycieli.

Czego uczniowie nie uczą się w polskiej szkole?

Zaufania, bo jego po prostu w szkole nie ma. Rozmowy. Odwagi w podejmowaniu decyzji. Eksperymentowania. Synergii otrzymywanej z pracy grupowej. Ostatnio tyle się mówi o wartości pracy grupowej, ale to nie jest przecież tak, że ona jest dobra, bo jest grupowa, tylko ona jest dobra, kiedy każdy wnosi jakąś wartość, która w sumie daje coś nowego, lepszego. Warto też pamiętać, że są rzeczy, które lepiej robi się samemu.

Na przykład?

Opowiadał mi podróżnik, taki, co chodził na bieguny, że w czasie takich wypraw współpraca jest bardzo ważna, ale są takie momenty, kiedy każdy idzie sam, we własnym tempie. Mnie się najbardziej podobają projekty, które wymagają, żeby uczniowie się kilka razy ze sobą spotkali, pobyli, ale jednocześnie coś ze sobą zrobili. Losujemy więc na początku roku 15 różnych dziedzin: sport, historia, plastyka, biologia, matematyka, fizyka itd. I dajemy sobie kilka miesięcy na to, że dzieciaki w zespołach będą przygotowywały lekcję dla całej klasy, która połączy geografię z tymi dziedzinami. Całą rozmowę przeczytacie w czwartek w "Dużym Formacie"