Kobieta i mężczyzna dzielą się obowiązkami. Nikt oczywiście nie odmierza czasu i zadań, jakie wykonał, bo u podstaw każdego związku leży wzajemny szacunek i empatia. Może nawet miłość?

Chciałabym odnieść się do artykułu "Dowód miłości przy zmywaku" ("Wysokie Obcasy Extra" z maja 2014 roku).

Tekst mnie zszokował. Dlaczego? Najpierw odniosę się do zakończenia wspomnianego artykułu. W przytoczonej tam anegdocie, relacjonując opowieść kobiety z pradawnego plemiona, autor wypowiedzi używa czasowników: "wymlaskała", "wygwizdała", "wychrumkała", co uważam za celowy zabieg, deprecjonujący jej historię i sugerujący czytelnikowi, że w gruncie rzeczy wszystkie baby są takie same tzn. prymitywne i o to samo się czepiają. Czyżby był to wyraz pogardy dla kobiet i ich działań, jakie reprezentuje pan Droździak?

O jakim związku mówi pan Droździak?

Przeczytałam cały artykuł z uwagą wiele razy i nadal nie rozumiem, o jakim związku jest ta rozmowa? O związku kobiety i mężczyzny? Bardziej przypomina to układ kat - ofiara. Bo co mówi Pan Droździak: "media, książki, koleżanki powtarzają dziś kobietom, że mężczyzna szanuje je i myśli o nich poważnie tylko wtedy, kiedy traktuje je po partnersku" - czy autor wypowiedzi dopuszcza myśl, że taki układ, partnerski, wynika z realiów, w jakich żyjemy? Niewiele par zatrudnia panią do sprzątania, gotowania, prania. Nie każdy może liczyć na pomoc rodziny lub przyjaciół w tym zakresie. Większość kobiet, jakie znam, z wyższym wykształceniem, 30+, matki przynajmniej jednego dziecka, pracujące, pozostaje w związkach z mężczyznami i obowiązki w taki czy inny sposób dzielą między siebie. Jest to oczywiście kwestia pewnej umowy. Nikt precyzyjnie nie odmierza czasu i zadań, jakie wykonał, bo u podstaw leży wzajemny szacunek i empatia. Może nawet miłość? Jak jedno robi zakupy, to drugie odbiera dziecko z przedszkola. Jedno płaci rachunki, a drugie robi pranie. Oczekiwanie, z męskiej strony, że to żona zrobi zakupy, posprząta itd. to zwykłe wygodnictwo. Dość krótkowzroczne zresztą, bo co komu po takim związku i chemii, jeśli po 8 godzinach w pracy wraca się do domowego kieratu. I to zdanie "że kobieta, gdyby mieszkała sama, to przecież i tak by to (sprzątanie) robiła". Tak, oczywiście, sprzątałaby, ale PO SOBIE!

Nie śmieszy mnie mężczyzna w żółtych rękawiczkach!

I nie, nie śmieszy mnie wzmianka o mężczyźnie w żółtych rękawiczkach przy zmywaku. Nie rozumiem także chichotu pani redaktor. Ten fragment artykułu pokazuje, jak my, społeczeństwo, odnosimy się do prac domowych. Bagatelizujemy je, spychamy na margines. Podobnie jak osoby, które zajmują się nimi na co dzień. Moja znajoma zwykle zmywała po obiedzie, co zajmowało jej codziennie sporo czasu popołudnia. W pewnym momencie umówili się z partnerem, że będą zmywać tygodniami - raz ona, raz on. Po paru tygodniach takich "dyżurów" zakupili zmywarkę. Inicjatywa wyszła od mężczyzny. Zabrakło mi w tym artykule podniesienia kluczowej wartości dla każdego związku. Szacunku dla partnera. Uznania, że jest on człowiekiem, tak jak ja. Że jego praca zawodowa jest ważna i moja też. Że ma prawo do czasu wolnego, tak jak ja. No to, o kim marzą kobiety? Dobrze to ujął Jeremi Przybora w jednej ze swoich piosenek: "Dobranoc, dobranoc kobieto, złóż główkę na miękką poduszkę. Dobranoc, nad wieś i nad miasto jak rączym rumakiem wzleć łóżkiem. Niech rycerz cię na nim porywa, co mądry i dobry jest wielce. Co zrobił zakupy, pozmywał i dzieciom dopomógł zmóc lekcje. A potem tak objął cię ciasno jak amant ekranów i scen! Dobranoc, dobranoc kochana, już czas na sen". Jedno nie wyklucza drugiego.