Zarośnięci, czarni, poparzeni i pomarszczeni od słońca, usta spierzchnięte, popękane, a oczy świecą się dziko. Absolutnie wszyscy to mają. Ten błysk, obłęd szemrany, szaleństwo, żar. Niezwykle pociągające. Możesz tylko zazdrościć, żeś nie wszedł z nimi na karuzel

 

Dzwonię do Jacka zaraz po tym, gdy ogłasza, że planuje wyprawę w góry Karakorum po ciało swojego brata Maćka i jego o ponad połowę młodszego partnera Tomka, którzy nie wrócili do bazy po pierwszym w historii zimowym wejściu na liczący 8047 metrów Broad Peak, 12. górę świata. Błagam go, żeby mnie zabrał ze sobą, a on posyła mnie w diabły, ale oddzwania już następnego dnia. Mówi, że musimy się spieszyć, bo góra pożera. Pochłania, zasysa, wciąga. A w zasadzie zmienia w bryłę lodu, którą przytwierdza, wmraża w lodowiec jako fragment swojego ciała. Przyspawa tak, że będzie się jej kawałkiem na wieki. Na całe tysiąclecia.

Trzeba się więc spieszyć, żeby nie wykuwać chłopaków kilofami. Których nie będzie. Sił zresztą też.

Góra siedem razy szturmowana była w zimie, w tym cztery razy przez Polaków. Udało się dopiero 5 marca zeszłego roku

Tuż przed zachodem słońca na szczycie stają Maciej Berbeka, Tomasz Kowalski, Adam Bielecki i Artur Małek. Dwaj pierwsi nie wrócili do bazy. Umarli podczas zejścia. Adam Bielecki i Artur Małek, dwaj ich silniejsi towarzysze wspinaczki, szczęśliwie wrócili ze szczytu.

Ale nie wrócili jeszcze do kraju, kiedy Jacek zdecydował, że jedzie po brata. I Tomka. A teraz dzwoni do mnie i pyta, jak schodzę w rakach po lodzie, bo można przodem albo tyłem, wolę sardynki w oleju czy w pomidorach, jaki noszę numer ubrań, a jakie buty?

- 42.

- To dobrze - powiada - bo ci kupiłem 46.

- Niedobrze. O cztery za dużo!

- Takie muszą być, bo odmrozisz paluchy i amputacje gotowe.

Jacek robi zakupy na wyprawę, uzupełnia każdemu uczestnikowi wyposażenie i sprzęt wspinaczkowy. Trzecim i czwartym uczestnikiem wyprawy są Jacek Jawień z Tychów i Krzysztof Tarasewicz z Gdańska, bardzo wytrawni himalaiści.

- Dlaczego jedziesz na tę wyprawę? - pytam.

- Bo zginął mój brat.

- W górach zginęły tysiące braci - nie daję za wygraną.

- Ale ten był mój.

Najpierw lot do stolicy Pakistanu Islamabadu, potem dwa dni samochodem sławną Karakorum Highway do miasta Skardu i jeszcze jeden dzień terenowymi jeepami do wioski Askole

Naszej czteroosobowej męskiej wyprawie przez kilkanaście pierwszych dni towarzyszą Alicja i Marek Kowalscy, rodzice Tomka, oraz jego narzeczona Agnieszka Korpal.

Pakistan to rządzony przez wojskowych muzułmański kraj, który prowadzi mniej lub bardziej udawaną wojnę z talibami. Nasi opiekunowie z pakistańskiej agencji Jasmine Tours, z którą mamy umowę na organizację naszej wyprawy, oraz oficer łącznikowy pakistańskiej armii, przydzielony przez władze do naszej ekspedycji, na każdym kroku powtarzają jak mantrę, że nie wolno filmować mostów, mundurowych i kobiet. Zawsze w takiej kolejności.

W Askole formujemy naszą karawanę kilkudziesięciu tragarzy z jucznymi końmi, osłami, mułami i rusza nasz trekking do bazy pod Broad Peakiem.

Życie w bazie przypomina codzienność łańcuchowego psa

Szczególnie wieczorem litujesz się nad sobą, kiedy mimo poważnego wieku, dorobku, pozycji zawodowej i odchowanych dzieci jak jaki kundel włazisz na czworakach do swojej lodowatej budy, mościsz na lodowatym posłaniu, w nogi do śpiwora wkładasz lodowatą baterię od komputera, a na nos lodowate okulary, żeby napisać w dzienniku parę zdań, a one w jednej chwili zachodzą mgłą. Okulary, rzecz jasna, nie zdania.

Ale dla nas wiadomością dnia jest spotkanie, które miałem na założonych przez nich poręczówkach na ścianie Broad Peaku. To chłopak z niemiecko-austriackiej wyprawy, pierwszy zdobywca góry w sezonie letnim. Niemiecki wspinacz chwali mi się, że był na szczycie, więc go pytam, czy widział ciała dwóch mężczyzn. Tak, ale jednego, powyżej przełęczy, na samej drodze. I zawadza. Opisuje jego ubranie, wyposażenie, ale nie wie, czy był młody, czy stary, bo głowę ma schowaną w ramionach. Wisi w małym skalnym kominku dziwnie przypięty małpą do starej liny poręczowej między kamiennymi ściankami. Małpy używa się do podchodzenia, a chłopaki przecież schodziły. Niemiecki wspinacz nie chciał dotykać ciała, ale myśli, że to młody człowiek, bo wszystko na sobie ma bardzo kolorowe. Potem robi mu zdjęcie, wielki krok, przepina się, żeby ominąć naszego chłopaka, jego małpę, i leci na dół.

 

Zobacz multimedialny reportaż Jacka Hugo-Badera o wyprawie na Broad Peak na: interaktywna.wyborcza.pl